Fantasm (1976)
dir. Richard Franklin
Niedługo po nakręceniu debiutanckiego „The True Story of Eskimo Nell”, szerzej nieznany, początkujący reżyser z Antypodów nazwiskiem Richard Franklin dostał propozycję zrealizowania niskobudżetowej komedii erotycznej. Punktem odniesienia były, popularne wówczas zwłaszcza w niektórych krajach Europy, kręcone niskim sumptem filmy, które pod płaszczykiem walorów edukacyjnych przemycały duże dawki golizny.
Franklin postawił na rubaszną formę i frywolny żart i choć efektem jego wysiłków nie jest dzieło na miarę „Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale baliście się zapytać”, niemniej byłby to dobry alternatywny tytuł dla tejże produkcji. Naszym przewodnikiem po niuansach ludzkiej psychiki jest pocieszny profesor Jungenot A. Freud (John Bluthal), światowej sławy niemiecki psychiatra, który w nader przystępny sposób przedstawia zagadnienia związane z rozmaitymi fantazjami seksualnymi. Niektóre z nich są zgoła banalne, inne naładowane erotyzmem, jeszcze inne – zwyczajnie nieprzyzwoite…
Na film składa się szereg krótkich nowelek, spośród których niektóre zahaczają o tematykę tabu. Wszak w czasach dzisiejszych feministki z pewnością nie miałyby grama wyrozumiałości dla historii traktującej o kobiecych marzeniach związanych z… gwałtem. Niesmak u niejednego wzbudzi również sprośny segment z wątkiem kazirodczym. Nie warto chyba jednak zaprzątać sobie w trakcie seansu głowy rozważaniami nad nieuchronnie zmieniającymi się nastrojami społecznymi i przesuwającymi granicami wolności. Tutaj chodzi przecież o rozrywkę w nieco pikantnym sosie, a tak się składa że „Fantasm” z obietnic złożonych widzowi się wywiązuje. Jest frywolnie, ale z zachowaniem lekkiego tonu. Co bardziej bezwstydne wyjątki w dowcipny sposób komentuje, posługujący się twardym akcentem, zgoła niegroźny profesor, a na brak dorodnych ciał w pełnej okazałości nie można narzekać.
Bo choć Franklin historię ramową (tj. właśnie wywody zafiksowanego na punkcie seksu psychiatry) nakręcił w rodzimej Australii, to po „pikantne szczegóły” ekipa musiała udać się do grzesznego Los Angeles, wówczas rozkwitającej światowej stolicy porno. Poszukując odpowiednich odtwórców do swoich nowelek, twórcy zgłosili się do agencji aktorskich specjalizujących się w gwiazdach „kina dla dorosłych”. A że akurat mamy połowę lat 70., przez ekran przewijają się takie sławy branży, jak Candy Samples, Serena, Rene
Bond, Maria Arnold czy sam John „Johnny Wadd” Holmes. Segment z udziałem tego ostatniego jest jednocześnie tym, który najmocniej zahacza o klimaty XXX. W prostej historyjce o rozleniwionej kobiecie, zażywającej odpoczynku nad brzegiem basenu, Holmes wyłania się z jego odmętów jako współczesne wcielenie Neptuna, by – jakżeby inaczej – dać znudzonej niewieście rozkosz, o jakiej nie śniła. Tym samym, możemy w pełnej krasie obserwować słynny rewolwer Johnny’ego Wadda. Następujący po igraszkach z użyciem owoców podwodny taniec, choć – z wiadomych względów – nosi pewne znamiona twardej pornografii, jest jednocześnie celebrowany z takim smakiem że przez moment można odnieść wrażenie, że to zupełnie inny kaliber kina (twórcy ewidentnie zapatrzeni byli w tym przypadku w starszą o dwa lata "Emmanuelle").
Plejadę pięknych i szczodrze obdarzonych przez naturę dopełniają występy Uschi Digard i Roxanne Brewer, które z kolei wdziękami mamiły głównie w kinie eksploatacji. Choć akurat krótka opowiastka z wątkiem lesbijskim, w której podziwiamy wdzięki jednej z „superlisic” Russa Meyera należy niestety do najbardziej rozczarowujących. Warto na koniec zaznaczyć, że stojący za kamerą Franklin, po zrealizowaniu kilku udanych thrillerów na rodzimym gruncie (m.in. „Patrick” i „Roadgames”), wyruszył na podbój Hollywood, gdzie popełnił m.in. sequel „Psychozy”. O „Fantasm” wolał po latach wypowiadać się jako o czymś w rodzaju „filmu studenckiego”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz