1/05/2018

JFK (1991)

dir. Oliver Stone



Zabójstwo Johna Kennedy'ego pozostaje jednym z najważniejszych punktów zwrotnych w historii USA. Często kwieciście określane jako moment, w którym Stany Zjednoczone "utraciły niewinność", jest w istocie jednym z czynników, które zmusiły społeczeństwo amerykańskie do porzucenia swego konformistycznego modelu życia, opartego na mieszance samozadowolenia i obłudy. Nie wszystkim bowiem wystarczało tłumaczenie, jakoby za śmierć głowy państwa odpowiadał działający w pojedynkę zagorzały lewicowiec, znany pod nazwiskiem Lee Harvey Oswald. Jedną z takich osób, a zarazem pierwszą, która swe wątpliwości przekuły w działanie, był prokurator okręgowy Nowego Orleanu, Jim Garrison. 


Garrison to człowiek odpowiedzialny za śledztwo, które w drugiej połowie lat 60. poruszyło amerykańską opinię publiczną. Jego celem było udowodnienie, że za zamachem z 22 listopada 1963 roku krył się spisek, sięgający najwyższych kręgów władzy. Tezy, jakie wysunął działający z idealistycznych pobudek prokurator, ściągnęły na niego powszechną uwagę, ale też gniew środowisk, którym nie na rękę było rozdrapywanie wciąż świeżych ran. Swoją krucjatę opisał później Garrison w książce pod tytułem "On the Trail of the Assassins". I choć proces, do którego udało mu się doprowadzić zakończył się fiaskiem – ława przysięgłych nie uznała dowodów przeciwko głównemu oskarżonemu, biznesmenowi nazwiskiem Clay Shaw, za wystarczające do skazania - światło, jakie rzucił na wydarzenia, które miały doprowadzić do zamordowania Kennedy'ego w Dallas, do dziś opromienia swym blaskiem nie tylko entuzjastów teorii spiskowej dziejów. 


O batalii na rzecz ujawnienia prawdy, jaką wszczął Garrison, opowiedział na dużym ekranie Oliver Stone, twórca znany nie tylko ze swych lewicowych poglądów, ale i właśnie z zamiłowania do wszelkiego rodzaju teorii spiskowych. Będący efektem jego prac "JFK" to pierwszorzędnie zrealizowane kino spod znaku political fiction, które jednocześnie wychodzi daleko poza ramy gatunku, stając się czymś na wzór współczesnego dramatu władzy, ekwiwalentu szekspirowskich tragedii, dla którego inspiracją były jednak wydarzenia jak najbardziej prawdziwe. Reżyser "Plutonu" i "Wall Street" ze swadą mistrza fotomontażu miesza tu nagrania archiwalne z sekwencjami fabularnymi i stylizowanymi na reportażowe rekonstrukcje zdarzeń retrospekcjami. Umiejętnie gra przy tym na emocjach widza, nie przekraczając przy tym granic manipulacji. Przez cały seans pozostajemy bowiem w ramach paradokumentalnej formy, a celem nadrzędnym wciąż pozostaje poszukiwanie prawdy. 


Poza mistrzostwem strony realizacyjnej "JFK" zachwyca również za sprawą kwestii być może nieco bardziej trywialnej, ale przecież mającej znaczenie nie mniej istotne. Mowa rzecz jasna o obsadzie aktorskiej, pośród której znalazły się najbardziej wzięte nazwiska okresu. Odpowiedzialny za sukces "Tańczącego z wilkami" Kevin Costner tworzy w pełni wiarygodną kreację w roli wojującego prokuratora Garrisona, zaś na drugim planie przewija się prawdziwa plejada gwiazd, spośród których wymienić należałoby Tommy'ego Lee Jonesa, Gary'ego Oldmana, Kevina Bacona, Jacka Lemmona czy też Johna Candy. A to tylko wierzchołek góry lodowej, bowiem najmniejsze epizody obstawione zostały znanymi twarzami, gotowymi do wzięcia udziału w tym filmowym dochodzeniu. 


Zagadkowe okoliczności śmierci 35. prezydenta Stanów Zjednoczonych są wciąż dla teorii spiskowych tym, czym dla arturiańskich legend był Święty Graal, a popularnością dorównywać mogą im jedynie chyba spekulacje na temat tragedii z 11 września czy też koncepcje tyczące się mitycznej masońskiej loży, sprawującej od wieków niepodzielną władzę nad światem. Świadom tego faktu Oliver Stone nakręcił obraz z gruntu amerykański, a jednocześnie zaskakująco uniwersalny. Posiada ciężar "Juliusza Cezara", nawet jeśli w dialogach zabrakło archaizmów.

Ocena: *****


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz