10/13/2017

Raising Cain (1992) Re-Cut

dir. Brian De Palma



"Raising Cain" było powrotem Briana De Palmy po ośmiu latach do hitchcockowskich klimatów. Po porażce "The Bonfire of the Vanities", reżyser postanowił jeszcze raz wkroczyć na znajome terytorium i robić to, co umiał najlepiej: nakręcił psychologiczny dreszczowiec, składając po raz kolejny hołd mistrzowi suspensu. Tym razem trop prowadził do słynnej "Psychozy", jednak efekt końcowy rozczarował krytykę: zabrakło drapieżności i odwagi, jakimi odznaczały się takie obrazy, jak "Dressed To Kill" czy "Body Double". Dla wielu, "Cain" to De Palma staczający się w ponure czeluście lat 90.: pozbawiony wizjonerskiej pasji, niezdecydowany pomiędzy autorską wizją, a wymaganiami wielkich studiów filmowych.






Przyznam, że i mi przy pierwszym spotkaniu nie przypadł do gustu ten nieco przekombinowany thriller o rozpadzie osobowości. Trudno nie docenić wizualnej maestrii, muzycznych tematów od Pino Donaggio czy ocierającej się o groteskę, ale wciąż porywającej kreacji Johna Lithgowa, jako całość jednak, "Mój brat Kain" sprawia wrażenie filmu wykastrowanego, zachowawczego. Sam twórca szybko połapał się, że popełnił błąd, decydując się na istotne zmiany w narracji i przefasowanie chronologii z pierwotnego zamysłu na bardziej przystępną dla masowego widza.



Właściwa historia zaczyna się 20 lat po premierze obrazu, kiedy to holenderski reżyser Peet Gelderblom opublikował w sieci przemontowaną, w oparciu o oryginalny scenariusz (czyt. sprzed autorskich modyfikacji), wersję "Kaina". Gelderblom poukładał sceny w kolejności zgodnej z pierwotnym założeniem. Efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania: sam De Palma zachwycił się pracą wykonaną przez Holendra i umieścił fan-edit o nazwie "Re-Cut" na kolekcjonerskim wydaniu Blu-Ray, tym samym oficjalnie namaszczając go jako "wersję reżyserską". 


Będąc świeżo po seansie rzeczonego wariantu, oddaję sprawiedliwość Gelderblomowi: są powody do mruczenia! "Raising Cain: Re-Cut" to zupełnie inny, znacznie lepszy film. Pierwsze pół godziny dosłownie przyprawia o zawrót głowy (nomen omen), wrzucając zdezorientowanego widza w sam środek akcji. De Palma, jakiego kochamy: stylistycznie wyrafinowany, na granicy kiczu i geniuszu. Znacznie bardziej interesująco prezentują się także odniesienia do idola reżysera, bo o ile wersja kinowa sprawiała wrażenie odtwórczego ćwiczenia na bazie słynnego dzieła Hitchcocka z 1960 roku, o tyle w nowym wydaniu niezwykły przypadek Cartera, nosi już cechy inteligentnej żonglerki cytatami. Łatwe wcześniej do przeoczenia niuanse nabierają wyrazistego smaku, a widz zadaje sobie jedyne słuszne pytanie: po co mi "kinówka", skoro mogę mieć "real deal"?


Nie będę więcej kadził, gorąco za to polecam ten niespodziewany "Director's Cut", gdyż stawia on niedoceniony w momencie premiery obraz w zupełnie innym świetle. Zresztą, wpiszcie w wyszukiwarce ciąg słów-kluczy: raising cain re-cut i poczytajcie opinie: nie jestem odosobniony w zachwycie. Albo w ogóle nic nie czytajcie więcej, tylko od razu zdobądźcie kopię i oglądajcie!

Ocena: *****



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz