Piąty film w reżyserskim dorobku Johna Turturro reklamowany jest jako komedia. Bynajmniej nie oznacza to jednak, że w trakcie seansu towarzyszyć nam będą salwy niepohamowanego śmiechu. "Casanova po przejściach" jest bowiem raczej zaprawioną nutą melancholii opowieścią o samotności i głodzie uczuć. Humor, jaki tutaj otrzymujemy, jest stonowany i subtelny - w sam raz na ciepły uśmiech. I do tego też chyba aktor i twórca dążył: by dać kino skromne, ale niosące nutę pokrzepienia.
Pomysł wyjściowy jest nader obiecujący: oto bibliotekarz (w tej roli główny wabik filmu,Woody Allen), który ze względu na brak zainteresowania ze strony klienteli, zmuszony był zwinąć swój archaiczny interes, wpada na pomysł zgoła odmiennego rodzaju zarobkowania. Namawia oto swego znajomego, pracownika kwiaciarni o wdzięcznym nazwisku Fioravante (tutaj z kolei sam Turturro), by odpłatnie serwował usługi o charakterze seksualnym. Zaczyna się od jednej "napalonej" przedstawicielki klasy średniej, ale już wkrótce zlecenia sypią się jedno po drugim...
Koncept fabularny "Casanovy" jest tyleż nośny, co ryzykowny, ale kojarzony głównie z filmami braci Coen scenarzysta i reżyser w jednej osobie, od wulgarnych dowcipasów trzyma się z dala. Klimat historii jest na wskroś allenowski właśnie, włączywszy w to scenerię (Nowy Jork, a jakże!), ścieżkę dźwiękową, czy dialogi. Postać Murraya alias Dona Bongo, również wydaje się być żywcem wyjęta z katalogu neurotyków twórcy "Manhattanu". Czegoś jednak w tym wszystkim zabrakło. Być może prawda jest nad wyraz trywialna: Turturro to nie Allen, choćby nie wiadomo jak próbował. Nie oznacza to wprawdzie, że omawianą pozycję uznać należy za słabej jakości podróbkę. Nie, ma ona swój wdzięk, dyskretny czar. No i odznacza się wyczuciem i taktem, godnymi prawdziwego dżentelmena. Z drugiej jednak strony, jeśli oczekujemy tutaj równie bezbłędnego wyczucia ironii, co w dziełach słynnego piewcy nowojorskiej metropolii, to zwyczajnie możemy się przeliczyć.
To, co udaje się tutaj dobrze "wygrać", to przede wszystkim jaskrawy rozdźwięk między ortodoksyjną społecznością żydowską, a ich zasymilowanymi pobratymcami, których czołowym przedstawicielem jest antykwariusz Mo. Ten wątek nosi największy potencjał komiczny, choć jednocześnie jego obecność wydaje się być nieco wysilona: metafora, traktująca o tym, jak opresyjne dogmaty stoją w opozycji do naturalnych ludzkich potrzeb, wydaje się przyciężka i pasuje do tematyki prostytucji jak pięść do nosa. To zresztą nadrzędny problem "Casanovy": jest lekki, bywa ujmujący w swej naiwnej prostocie, ale brak mu puenty. Czegoś, co scalałoby wszystkie odnogi fabularne, tworząc koherentną całość.
Nie wątpię jednak, że typ romantycznej bajki, jaką proponuje Turturro, znajdzie swoich amatorów. Jest ona elegancko "niedzisiejsza", podlana delikatnym smutkiem i na pewno nie próbuje się nikomu przypodobać na siłę. Mi już wystarcza fakt, że udało się wyrwać Woody'ego z aktorskiej emerytury. I za to można być wdzięcznym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz