Zaledwie drugi pełnometrażowy obraz w reżyserskiej karierze Damiena Chazelle okazał się być dlań przepustką do wielkoformatowej sławy. Szereg wyróżnień i nominacji, w tym do Złotych Globów i nagród Akademii, entuzjastyczne recenzje krytyki, zachwytom nie ma końca. Spyta jeden z drugim: a cóż może być tak niezwykłego w opowieści o chłopaku marzącym o karierze perkusisty jazzowego? Szczerze mówiąc, sam zadawałem sobie podobne pytanie, oczekując jeszcze jednej hollywoodzkiej w duchu fabuły, gdzie tanie frazesy iść będą w parze z ckliwą oprawą. Jakże jednak się myliłem!
Bohaterem "Whiplash" jest dziewiętnastoletni Andrew (Miles Teller), uczeń prestiżowego konserwatorium Shaffera. Andrew pragnie zostać profesjonalnym perkusistą jazzowym. Nie jakimś tam jednak "perkusistą", lecz tym "największym". Za wzorzec stawia sobie tytanów pokroju Charlie'go "Birda" Parkera i Buddy'ego Richa. Przepustką do kariery ma być dla niego gra w zespole prowadzonym przez Terence'a Fletchera, nauczyciela wymagającego i nieprzebierającego w środkach...
Na pierwszym planie mamy więc wdzięczny duet: "mistrz" obowiązkowo bezwzględny, choć jego ekstremalne nierzadko metody służą wyższemu celowi. Uczeń jest z kolei krnąbrny, skoncentrowany na sobie i zdeterminowany, aby podążać tylko i wyłącznie za własnymi pragnieniami. Czyżby więc jednak kolejna historia o triumfującej woli i słuszności postawy zakładającej realizację marzeń za wszelką cenę, choćby nie wiadomo jak bardzo nierealne się one zdawały? Na pierwszy rzut oka - owszem, rzecz tym, jak ta historia została opowiedziana. Młody twórca skutecznie wystrzega się banałów, od patosu i schematów rodem z Fabryki Snów woli bardziej wyrafinowane rozwiązania. Relacje na linii nauczyciel - student przebiegają burzliwie, a ich charakter do końca pozostaje niejednoznaczny. Jest tu bowiem miejsce na upokorzenia i metody pedagogiczne zahaczające o sadyzm, jak i na prawdziwą, niczym nieskalaną pasję. Zarówno wcielający się w ambitnego młodziaka Teller, jak i szalejący na ekranie w roli mentora o mentalności tyrana J.K. Simmons odgrywają niuanse tych skomplikowanych stosunków bez jednej fałszywej nuty.
"Whiplash" porywa także - czy też może przede wszystkim - za sprawą pełnej wirtuozerii realizacji. Chazelle udowadnia, że jest twórcą więcej niż utalentowanym, komponując za pomocą dźwięków i obrazu ucztę dla zmysłów. Co prawda w paru momentach można mieć wątpliwości, czy od strony narracyjnej reżyser nie idzie nadto na łatwiznę, niemniej tempo i rytm opowieści, jakie udaje mu się utrzymać, godne są pozazdroszczenia. Wisienką na torcie jest zaś sekwencja finałowa: spektakularna, porywająca i odbierająca dech do tego stopnia, że aby się po niej "otrząsnąć", potrzeba ładnych paru minut. Montażowy majstersztyk i perfekcyjna wręcz fuzja wizji i fonii.
Profesjonalizm wykonania, ale i odwaga w przełamywaniu gatunkowych reguł to dwa najważniejsze bodaj atuty, za pomocą których omawiana produkcja "kupuje" widza. Mając do przedstawienia znajomą i nieskomplikowaną w gruncie rzeczy fabułę, Chazelle oparł się pokusie stworzenia szkaradnej bajki dla "pod publikę". Zamiast tego, "Whiplash" skutecznie zaskakuje i zwodzi, nie przymila się względem odbiorcy, po to tylko, by sprostać jego oczekiwaniom. Pozostaje świadom perspektyw i możliwości, jakie oferuje filmowe medium, jeśli tylko podejść doń bez obciążeń, z otwartym umysłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz