dir. André Bonzel, Benoît Poelvoorde & Rémy Belvaux
Trzech początkujących filmowców towarzyszy z kamerą drobnemu przestępcy imieniem Benoit. Filmują kolejne dni z jego życia, zaś on drobiazgowo wprowadza ich w arkana swej "profesji". Oprócz rubasznego dowcipkowania ze strony rzezimieszka nie zabraknie więc bardziej pikantnych szczegółów. Dla Benoita liczy się przede wszystkim zysk: nie waha się przed rabowaniem samotnych staruszek, jego ofiarami padają całe rodziny, włączając w to dzieci. Tych ostatnich wprawdzie, jak sam mówi, mordować nie lubi, bo z reguły nie wiążą się z tym żadne profity. A za porwania się nie bierze - tylko czysta robota, jak podkreśla. Tu skręcony kark, tam przestrzelona skroń. I radosna twarz zadowolonego z siebie oprycha, w którego zbrodnie zaangażowana zostaje z czasem również, bierna z początku, ekipa filmowa...
Dzieło tria Bonzel/Belvaux/Poelvoorde opiera się na koncepcie, który dzisiaj, w czasach mody na filmy spod znaku "found footage", być może nie wydaje się już tak oryginalny i świeży. Sama jednak treść i forma jej przekazania w dalszym ciągu są w stanie zbić widza z tropu. Oto bowiem obserwujemy z bliska poczynania rasowego socjopaty, osobnika do reszty wyzutego z jakichkolwiek oznak empatii, chodzącej maszyny do zabijania. Pojęcie sumienia jest mu obce, jego czyny z kolei - przerażające w swej metodyczności i beznamiętnym podejściu ich sprawcy. Paradokumentalna formuła nie zapewnia odbiorcy wentylu bezpieczeństwa, bo ekranowe okrucieństwo prezentowane jest w uderzająco chłodny sposób, z zachowaniem wszelkich oznak obiektywizmu.
Spod całej zawartej w chropowatych, czarno-białych kadrach degrengolady i zniszczenia przebija jednak zbawienny humor. "Człowiek pogryzł psa" jest bowiem przede wszystkim czarną komedią, wisielczą i niepoprawną, jednak wciąż nieodparcie zabawną. Głównym nośnikiem komizmu jest tu postać samego mordercy. Brawurowo grany przez Benoita Poelvoorde bohater to człowiek o tysiącu obliczach: recytujący poezję kabotyn, pielęgnujący rodzinne więzy gawędziarz, skrupulatny i racjonalnie myślący profesjonalista, klaun i psychopata w jednym. Uraczy anegdotą, opowie świński dowcip, a zaraz potem udusi kogoś gołymi rękoma. Wszystko to przychodzi mu z jednakową naturalnością, zupełnie jakby błaznowanie i pozbawianie ludzi życia były czynnościami, pomiędzy którymi można postawić znak równości.
Absurd i groteska to słowa klucze w przypadku filmu trojga Belgów. Jest w tym szaleństwie pewna metoda, głębsza myśl. Nie sposób oprzeć się wszak wrażeniu, że mamy do czynienia z zakrojonym na zbrodniczą skalę, celuloidowym żartem. Obiektem kpiny pada tu przede wszystkim kino amerykańskie, cechujące się dużym stężeniem umownej przemocy, nad wyraz chętne do mitologizowania gangsterskiego światka i wpisanych weń stereotypowych postaci. W "Człowieku" figura masowego zabójcy odarta zostaje z romantycznej otoczki, dzięki czemu utrwalone schematy z hollywoodzkich produkcji odkrywają całą swoją śmieszność i niestosowność. Widać to wyraźnie choćby w scenach, kiedy jeden z autorów materiału wygłasza przed obiektywem banalne frazesy w ramach "pożegnań" członków ekipy poległych w trakcie kręcenia materiału. Zaraz potem wracamy do traktowanej jako niewinna zabawa rzezi. To świat niczym z komiksu, pozbawiony moralnych zasad i obciążeń, cynicznie przejaskrawiony.
Od strony czysto realizatorskiej, "Człowiek pogryzł psa" to czystej wody majstersztyk. Zdjęcia, montaż, dźwięk - wszystkie składowe języka filmowego dopieszczone zostały w najmniejszym calu, dzięki czemu świat przedstawiony wciąga widza ze zdwojoną mocą. Sprawiające wrażenie improwizowanych dialogi skutecznie pomagają w budowaniu otoczki realizmu, która towarzyszyć będzie widzowi przez cały seans. Dowodzi to tylko tego, że skromny budżet może być nie przeszkodą, a stanowić o sile przedsięwzięcia.
W związku ze wszystkim, o czym nadmieniłem powyżej, śpieszę skonkludować, co następuje: zapomnijcie o "Blair Witch Project" (chyba, że już to zrobiliście), zapomnijcie o wszystkich duchach, zombie i Bóg wie, czym tam jeszcze, co przypadkiem na taśmie zostało "uchwycone", by straszyć maluczkich. Diabeł ma się dobrze i żyje w ludzkiej skórze. Żaden ze współczesnych horrorów zgrupowanych pod wspólnym szyldem "found footage" nie zapewni wam takich emocji, jak omawiane tutaj dzieło trójki niezależnych belgijskich twórców. Mówiąc krótko i dobitnie: warto się przekonać o tym, że spopularyzowana dopiero przed kilku laty formuła doprowadzona została do perfekcji już dawno temu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz