dir. Anders Palm
Morderca. W. Masce. Hokeisty. Polujący na nastolatków. Więcej dodawać nie trzeba: brytyjskie Unmasked Part 25 to parodia amerykańskich slasherów i zarazem rodzaj hołdu, ze szczególnym uwzględnieniem Piątku trzynastego. Ponoć pomysł na film był wynikiem weekendowego maratonu kilku części słynnej serii, jaki zaserwował sobie scenarzysta i producent Mark Cutforth. Koncepcja zakładała wykpienie formuły wieloodcinkowej franczyzy: morderczy Jackson w głębi serca okazuje się być nieśmiałym romantykiem, który czuje się rozdarty między swoją naturą psychopaty, a pragnieniem posiadania normalnego życia. Ze względu na odrażający wygląd, nie ma możliwości wpasowania się w społeczeństwo, więc mści się na nim, odbierając mu to, co najcenniejsze: jego młodzież. Wystarczy jednak odrobina uczucia, aby ten zamknięty w sobie, milczący gbur nagle zaczął deklamować Byrona (to z jego strof wzięty został pierwotny tytuł, The Hand of Death, który widoczny jest zresztą w trakcie napisów początkowych).
Subtelne? Niespecjalnie. Niestety, cały pomysł wyjściowy Unmasked przypomina trochę zalążek studenckiego filmu: weźmy znany cykl i trochę się z niego ponabijajmy. Obraz Cutfortha i Palma wprawdzie stara się wychodzić poza czczą błazenadę, być bardziej „meta”, sięgnąć głębiej do trzewi i istoty podgatunku, ale… wychodzi mu to nieprzekonująco. Cała „demitologizacja” ludzkiej maszyny do zabijania sprowadza się tu do deklaratywnych dialogów, urozmaicanych scenkami rodzajowymi, w typie tej, gdy to szpetny morderca, koszmarny idol mas, ląduje w łóżku z ukochaną, która namawia go do zabaw sado-maso. Humor nie jest więc najwyższych lotów i w wielu momentach sprawia wrażenie wysilonego. Raz będzie po jankesku wulgarny („Mogę zrobić ci laskę”, mówi jedna z ofiar zaraz przed tym jak Jackson wbija jej w usta lampę), kiedy indziej po wyspiarsku nadęty i pretensjonalny (imprezka urozmaicana cytatami z Szekspira).
Nie do końca wiadomo w jakim kierunku ta zabawa ma iść: czy bezrefleksyjnego małpowania, czy też rozkładania na części pierwsze zasad i logiki nurtu. Obie koncepcje mieszają się ze sobą, w wyniku czego dostajemy eksperymentalny gulasz o smaku na przemian znajomym, oryginalnym i drażniącym. Główny bohater bywa zabawny, żałosny, ale w zasadzie nigdy nie jest tak naprawdę ludzki, a to było przecież jednym z podstawowych założeń przedsięwzięcia: pokazać ekranowego boogey mana z innej strony. Skończyło się na obśmianiu. Żeby nie było, że jedynie narzekam, to efekty gore stoją tutaj na przyzwoitym poziomie (w ich przygotowywaniu brała udział ekipa obecna również na planie Hellraisera) i jest ich dużo. Paradoksalnie jednak nawet z rzezi twórcy nie potrafią wycisnąć odpowiedniej radochy – masakra jest tu mechaniczna i monotonna, co stanowi tylko kolejny dowód na to, że Anglicy po prostu nie czują slashera.
Unmasked Part 25 ma potencjał i całkiem nośny pomysł (no dobra, nie jest on błyskotliwy, ale dałoby radę coś z tego wycisnąć), ale przez większość czasu męczy. Kiepsko oświetlonymi kadrami, partackim montażem, przerysowanym aktorstwem i plumkająca w tle niby-muzyką od „zespołów”, które szczęśliwie nigdy nie wyszły poza fazę nagrywania na boomboxa. Niektórym taka amatorka podejdzie, uznają to za świeże i orzeźwiające (film dorobił się wszak łatki "kultowego w pewnych kręgach"), dla mnie jednak jest to nieśmieszny, rozwleczony w czasie żart, w którym na domiar złego puenta powtarzana jest po wielokroć, tak by nikt jej przypadkiem nie przeoczył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz