Salvator Cangemi (Antonio Sabato) prowadzi intratny biznes
sutenerski w Mediolanie. Jest niekoronowanym królem tamtejszego półświatka, z
którym liczyć musi się każdy zbir na ulicy. Sytuacja ulega zmianie, gdy na
arenę wkracza francuski gangster Roger Daverty (Philippe Leroy) z „propozycją
nie do odrzucenia”. Salvator ma zająć się dystrybucją heroiny w mieście na
niekorzystnych dla siebie warunkach, stając się de facto podwładnym
cudzoziemca. Na to nie jest w stanie przystać, co rozpoczyna wojnę podjazdową i
serię odwetów z obu stron…
Pierwsze poliziottesco w dorobku Umberto Lenziego i od razu strzał z grubej rury. „Gang War in Milan” nie jest jeszcze wprawdzie tak intensywnym doznaniem, jak chociażby takie „Almost Human” czy „Violent Naples”, niemniej rzecz może pochwalić się świetnie poprowadzoną fabułą i doskonale rozpisanymi postaciami. Siłą rzeczy zmuszeni jesteśmy sympatyzować z alfonsem i hultajem, który jednak w porównaniu z przybyszami z zewnątrz jawi się jako ostoja zasad i honoru. Jego przeciwnik jest z kolei pozbawiony skrupułów i nastawiony tylko i wyłącznie na zysk. Żaden nie zamierza ustąpić, prawo miejskiej dżungli opiera się zaś na starej, sprawdzonej zasadzie „oko za oko”.
„Gang War in Milan” oszczędnie jeszcze podchodzi do kwestii ekranowej przemocy (choć i tu bywa dosyć mocno, bo dostajemy np. scenę tortur z akumulatorem podpiętym do klejnotów pewnego zbira), nadrabiając jednak w sferze emocji. Po zwięzłym wprowadzeniu zostajemy wrzuceni w wir zbrodniczych knowań, zdrad i grania na dwa fronty. Wszystko zaś wieńczy ponury i wciąż robiący spore wrażenie twist: nic na tym świecie nie jest stałe, a ci, którzy nie są w stanie się dostosować i przebranżowić kończą marnie. Koniec końców, jest to przypowieść o starej gwardii, która musi ustąpić „nowemu”, a nowe wiąże się z większą bezwzględnością i kompletnie odmiennym sposobem myślenia.
Przez większość czasu akcję naprzód niosą postacie
antagonistów: Sabato („Escape from the Bronx”) to wprawdzie żaden Franco Nero,
ale w roli „dobrego alfonsa” wypada przekonywająco, na tyle, że gorąco kibicujemy mu w
jego rozgrywce znaczonymi kartami. Po drugiej stronie mamy zaś arcy-łotra o
fizjonomii Leroya („Milano Calibro 9”) – facet nie dość, że chce faszerować
dzieciaki narkotykami, to jeszcze jest pederastą z ciągotami w stronę trans. No i jest jeszcze ten trzeci,
przez większość czasu ukryty w cieniu, jednak kluczowy dla całej historii -
bandzior z edukacją odebraną w Chicago, grany przez Alessandro Sperliego.
Tytułowa wojna rozegra się pomiędzy nimi trzema, a ostateczny wynik wyłoni
nowego bossa przestępczego Mediolanu, który zgarnie całą pulę ze stołu.
Lenzi w przyszłości zasłuży sobie na miano jednego z
mistrzów poliziottesco. Jego pierwsze kroki na tym gruncie zwiastują już
przyszłe dreszcze: „Gang War in Milan” ma precyzyjnie odmierzone proporcje,
wciągającą (a nie jedynie pretekstową) fabułę oraz konkretne jaja, bez których
w nurcie italo-crime ni rusz. Mały
wielki klasyk gatunku z dużą dawką satysfakcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz