Andrea Bianchi w środowisku fanów horroru znany jest głównie za sprawą swego ultraobskurnego i przepełnionego golizną giallo "Nude per l'assassino". Na jego koncie widnieje kilka innych pozycji z pogranicza grozy i erotyki, okazjonalnie produkcje przygodowe, sensacyjne, a nawet kino wojenne. Swój wkład miał reżyser także w tematykę zombie, czego przykładem z kolei jest "Burial Ground".
Na temat fabuły filmu ciężko byłoby się rozpisywać, bo w zasadzie takowa nie istnieje. Wszystko, co musimy wiedzieć, to to, że pewien profesor przypadkowo przywołuje starożytną klątwę Etrusków. Za jej sprawą, do życia powracają martwi. Będą się oni naprzykrzać grupie ludzi, którzy przyjechali na zaproszenie naukowca do jego posiadłości.
Jak wynika z powyższego, nie za bardzo wiadomo, skąd wzięły się zombie, ale najwyraźniej nie powinno nas to wyjątkowo interesować, skoro sam autor scenariusza uznał, że to tylko drobny, nieistotny szczegół. Bianchi skupia się przede wszystkim na inscenizowaniu kolejnych ataków chodzących trupów. Ofiary padają niczym muchy, często w widowiskowy sposób. "Burial Ground" z pewnością zadowoli amatorów oldschoolowego gore, bo posoki i krwawych efektów tutaj nie brakuje. Charakteryzacja umarlaków jest raz lepsza, raz gorsza. Czasem nie ma jej w ogóle, co widoczne jest na przykład w scenie wyważania drzwi taranem, gdzie niektórzy statyści są po prostu zwykłymi ludźmi (wózkarze, oświetleniowcy?). Ograniczenia budżetowe, się rozumie, choć i tak ciężko pojąc, jak twórcy doszli do wniosku, że widz tego nie wyłapie. Ogółem jednak, wygląd powstałych z grobów, na tle ogółu włoskiej kinematografii zapożyczającej, klasyfikuje się nieco powyżej średniej.
Cała reszta to już typowe kino klasy Z, z kuriozalnymi zwrotami akcji, koszmarnym angielskim dubbingiem i kompletnym brakiem poszanowania dla logiki. Mamy tu szereg postaci, na których temat dostajemy zaledwie szczątkowe informacje. Niektóre spośród nich pojawiają się i znikają na długi czas, jak ma to miejsce chociażby w przypadku profesora, którego poznajemy we wstępie, a następnie nie widzimy przez długi, długi czas. Nic to jednak, bowiem wygłaszające idiotyczne linie dialogowe figury maja jedno zadanie: służyć za posiłek. Choć trzeba przyznać, że jest jedna persona, która po seansie zapadnie nam na długo w pamięć i jest wysoce prawdopodobne, że będzie nas nawiedzać w snach. To Michael, czyli... ekhm, chłopiec. Co do tej postaci, najlepiej posłużyć się chyba cytatem z klasyki: "liliput przebrany za górala, udający dziecko". Upiorny gówniarz wygląda, jakby był chory na progerię i straszy znacznie skuteczniej niż hordy żądnych krwi zombiaków. Wcielający się weń, dwudziestopięcioletni wówczas Peter Bark, zaangażowany został został do roli ze względu na włoskie prawo, które zabrania wykorzystywania dzieci w scenach o kontekście seksualnym.
Wiele z pomysłów, jakimi raczy się nas w trakcie seansu, skwitować można jedynie śmiechem, co czyni z "Burial Ground" aka "The Nights of Terror", wyborną komedię. To jeden z tych tytułów, w przypadku których co rusz zastanawiamy się, co ekipa myślała w trakcie kręcenia danej sceny. Jeśli więc poszukujecie trzymającego w napięciu horroru na wieczór, to zdecydowanie jest to zły adres. Jeśli jednak lubicie konwencję "so bad it's good", to obraz w reżyserii Bianchi z pewnością ma spore szanse stać się dla was świetnym dostawcą "guilty pleasures". Ocena: *½
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz