Kolejny, po niesławnych dwóch częściach "Nekromanika" oraz "Der Todesking", pełnometrażowy film kontrowersyjnego niemieckiego reżysera Jörga Buttgereita to unikalna próba spojrzenia w głąb umysłu seryjnego mordercy, przedstawiona przy pomocy elementów właściwych kinu gore.
Głównym bohaterem jest tu niejaki Lothar Schramm (w tej roli były aktor porno Florian Koerner von Gustorf). Na pierwszy rzut oka jest on typowym, niczym niewyróżniającym się obywatelem, pracuje jako taksówkarz, żyje samotnie w skromnym mieszkaniu, a jego jedyną przyjaciółką jest mieszkająca drzwi obok prostytutka Marianne (Monika M., znana już z "Nekromantika"), której skrycie pożąda. Tak naprawdę jednak Lothar jest bezwzględnym seryjnym mordercą przez media ochrzczonym jako "Lipstick Killer". Już w pierwszych scenach dokonuje on brutalnego zabójstwa dwojga krążących po domach religijnych fanatyków, a ich zwłoki wykorzystuje do realizacji swych perwersyjnych fantazji.
Film przedstawia ostatnie kilkadziesiąt godzin z życia bohatera, a Buttgereita bardziej od wyjaśniania przyczyn jego postępowania, interesuje wgląd w jego umysł. Wyprawa wgłąb pokręconej psychiki psychopaty wypada niezwykle sugestywnie, nie ma tu miejsca na dystans względem opowiadanej historii. Obraz ma ciężki, duszny klimat, który już od pierwszych minut wprost wgniata w fotel i nie pozwala go opuścić aż do zakończenia seansu. Duża w tym również zasługa jak zwykle świetnej u twórcy "Hot Love" muzyki - niepokojącej, mrocznej, ale na swój sposób pięknej. To podstawowe plusy tego dzieła, podobnie jak wykonanie efektów gore, których tu nie brak (co zapewne dla niektórych może być mankamentem i sporą przeszkodą przy oglądaniu). Zwłaszcza duże wrażenie robią sceny, które są jedynie projekcją fobii Schramma- sekwencje halucynacji obfitują w niezwykłe obrazy, które nie tak łatwo potem wyrzucić z pamięci. Żeby nie poprzestawać na samych superlatywach należy przyznać, że film Buttgereita nie jest wolny również od mankamentów. Gra aktorska bynajmniej nie zachwyca, ale trudno też mieć pretensje, skoro odtwórcy wszystkich ról to aktorzy nieprofesjonalni. Co się tyczy strony technicznej, to jest to chyba najlepiej wykonany obraz tego twórcy - w porównaniu choćby z takim "Nekromantikiem", widać duże postępy. Nie da się ukryć, że Buttgereit to reżyser undergroundowy i miejscami jego warsztat okazuje się niewystarczający, nadrabia jednak eksperymentalnym podejściem, widocznym w nieortodoksyjnych ustawieniach kamery i zabiegach montażowych. Jak na standardy kina transgresyjnego to z pewnością pierwsza liga. Na marginesie mówiąc, ciekawostką jest fakt, iż w całkiem sprytny sposób reżyser "Króla Śmierci" wplótł tu swoim zwyczajem autentyczną scenę śmierci - tym razem jest to sfilmowane na czarno-białej taśmie samobójstwo.
Reasumując, "Schramm" to pozycja nieszablonowa, także w ramach stylistyki gore. Buttgereit od początku pozostawał w awangardzie, w przeciwieństwie więc do klasyków splatter horroru, za nic ma zasady obowiązujące w kinie mainstreamowym, nie próbuje przypodobać się widzowi. Urok jego dzieł jest chropawy, ale autentyczny: jest w tym anarchizujący bunt wobec reguł i autorytetów, jest szok i obrzydzenie, za którymi wszak iść może refleksja. Ocena: ****
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz