7/05/2016

Blow-Up (1966)

dir. Michelangelo Antonioni






„Powiększenie” Michelangelo Antonioniego to jeden z tych filmów, na temat których wręcz nie wypada się wypowiadać. Cóż nowego można bowiem powiedzieć odnośnie obrazu zgodnie uznawanego za jedno z najważniejszych arcydzieł w dziejach X muzy? A jednak film twórcy „Nocy” wciąż, pomimo upływu lat, intryguje i otwiera liczne drogi interpretacji, co dowodzi, iż daleko mu do zasuszonego eksponatu, którego lepiej nie tykać, bo się jeszcze rozpadnie.




Osadzona na tle swingującego Londynu lat 60. historia, koncentruje się na prowadzącym próżniaczy żywot fotografie. Kamera towarzyszy mu w jego codziennych, mało znaczących czynnościach, dzięki czemu poznajemy zarówno „naturalne środowisko” bohatera, jak i zyskujemy powierzchowny wgląd w jego psychikę. Marazm i nijakość przebijające z jego egzystencji zostają zastąpione przez rosnącą ekscytację: oto wpadliśmy na trop spisku zawiązanego na czyjeś życie. Czyje? Nie jest to tak naprawdę istotne, podobnie jak nieistotna jest sama kryminalna intryga, jak się niebawem przekonamy. To tylko środek służący celowi, którym jest gra z przyzwyczajeniami widza, obnażanie kolejnych meandrów kina jako sztuki manipulatorskiej. Pośród wielu sposobów odczytywania „Powiększenia” najbardziej przekonuje mnie bowiem ten, który demaskuje odwieczną potrzebę „podglądactwa”, stojącą u podstaw filmowego medium. Bardziej dosłownie mówił już o tym choćby Michael Powell w kontrowersyjnym „Peeping Tomie”, dziele które zdaniem wielu, wyprzedziło swoje czasy. Analogicznie można by określić sytuację z Antonionim, różnica jest jedynie taka, że Powell za swoje „wizjonerskie” zapędy musiał pożegnać się z dobrym nazwiskiem w środowisku na całe lata.


Włoski twórca łamie tu reguły, wykpiwa schematy, pozornie je tylko powielając. Kolejne powiększone odbitki wykonane przez bohatera granego przez Davida Hemmingsa w jego mniemaniu dowodzą niezbicie faktu, iż był świadkiem morderstwa – najpierw tylko potencjalnym, potem już naocznym. Tym samym obserwujemy proces zachodzący jedynie w psychice postaci, rodząca się spiralę podejrzeń i konfabulacji, mieszankę faktów i imaginacji. My jako widzowie, jesteśmy nad wyraz skłonni dać się porwać tej lawinie, wziąć udział w wielkiej przygodzie, w końcu po to przyszliśmy do kina. Ale to właśnie ten moment, gdy Antonioni robi się najbardziej perfidny: oglądany przez nas film wcale nie będzie dreszczowcem, na końcu nie spotka nas żadne zaskakujące rozwiązanie zagadki, na które tyle czekaliśmy. To wszystko to była tylko marna podpucha, daliście się nabrać, tak samo jak nasz fotograf dał się ponieść wyobraźni, zapewne ze względu na trawiącą go nudę. Co w większym stopniu popycha zwykłego zjadacza popcornu do tego, aby odwiedzić kino jak nie nuda, obietnica wyrwania się z codziennej szarości?


Jednak to właśnie wtedy, gdy spotyka nas ów „psikus”, kiedy okazuje się, że z efektownej kulminacji nici, „Powiększenie” robi się najciekawsze. Wróćmy choćby do wspominanej już sceny w ciemni, gdy fotograf przeglądając swoje prace, dochodzi do wniosku, iż jedna z nich dokumentuje morderstwo. Ileż razy widzieliśmy podobną chwilę: na czubku głowy, zdawałoby się, skacze mała piłeczka, napięcie rośnie, aż do momentu, gdy odkrywca zakrzyknie „eureka!”. Tylko na co komu kolejna opowieść o domorosłym detektywie, który na własną rękę rozwikłuje zagadkę morderstwa? Antonioni bierze kryminalną „bazę” i dokonuje jej dekonstrukcji w myśl zasady, że tak naprawdę wszystko, czego potrzebuje reżyser… znajduje się w oku patrzącego (parafraza może mało zgrabna, ale myślę, że dobrze spełnia swe zadanie). Tak jak w przypadku meczu tenisa rozgrywanego przez mimów, gdzie liczy się sama gra, a nie wynik. Widowisko zostało już zaaranżowane – reszta zależy od nas.



Tajemnica „Powiększenia” jest zwodnicza: frapuje z taką samą mocą również wówczas, gdy już znamy rozstrzygnięcie. Chcemy jednak pozwalać się mamić, skrycie licząc, że odkryjemy w końcu sekret zawarty na rolce filmowej, że z kolejnych kadrów wyłonią się potrzebne elementy układanki, a pośród nich klucz do całości. Działa za każdym razem, to celuloidowe perpetuum mobile.

Ocena: ******



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz