7/21/2016

Freaks (1932)

dir. Tod Browning


Ciemna noc. Ponure pustkowie i banda zdeformowanych stworów pełznących w strugach deszczu ku wrzeszczącej z przerażenia kobiecie. Brzmi jak fragment jakiegoś rasowego dreszczowca dla miłośników specyficznych doznań. Coś jest na rzeczy, bo ta scena pochodzi w istocie z dzieła specyficznego... A na dodatek wcale nie byle jakiego, bo mowa o słynnym obrazie Toda Browninga z 1932 roku pod tytułem "Dziwolągi". Filmu, który osiągnął status wręcz legendarny i do dziś istnieją kraje, w których pozostaje on zakazany. 



Cała akcja tej, na pierwszy rzut oka bardzo skromnej opowieści, rozgrywa się w cyrkowym obozie, a bohaterami są jego główne "atrakcje". Kobieta z brodą, człowiek-tułów, hermafrodyta, siostry syjamskie, karły - tego typu postacie zaludniają ekran, i to o nich traktuje ta historia. Osią fabuły jest miłość karła Hansa do akrobatki Kleopatry. Blondwłosa, zimna piękność wykorzystuje uczucie i naiwność odmieńca, by połechtać własną próżność, a przy okazji wystawiać go na pośmiewisko. Kiedy jednak dowie się, że Hans jest spadkobiercą ogromnego majątku, postanawia wziąć z nim ślub, a następnie otruć go i przejąć jego fortunę. Nie podejrzewa jednak, że zadzierając z jednym "dziwolągiem", zadziera ze wszystkimi, a ich zemsta będzie okrutna... 



Browning, który stworzył również sławetną adaptację powieści Brama Stokera z 1931 roku z Belą Lugosim, odpowiada za niewątpliwie jedną z najciekawszych i najbardziej intrygujących pozycji w historii kina grozy. "Dziwolągi" przerażają bowiem aurą niesamowitości utkaną z tego, co jest jak najbardziej realne. Nie ma tu filmowych trików, a potwory, które wywołują u widza dreszcz na plecach, to najprawdziwsi ludzie. Zresztą chyba właśnie z tego powodu omawiane dzieło do dziś może być przedmiotem kontrowersji. Reżyser zatrudnił bowiem do swej produkcji w rolach aktorów prawdziwych "odmieńców", ludzi pozbawionych kończyn, dotkniętych szokującymi dla przeciętnego zjadacza chleba deformacjami i schorzeniami. Posunięcie moralnie dwuznaczne, które może sprawiać wrażenie, jakby reżyser sam przybrał postawę właściciela "teatru osobliwości", który czerpie zysk z cudzych ułomności. Tak czy inaczej, nie zagłębiając się w tego typu etyczne dywagacje, i tak należy przyznać, że film Browninga dziś wywołuje niemałe wrażenie i na długo pozostaje w głowie. Końcowe sceny to kwintesencja ekranowej grozy. Za sprawą swej sugestywności w ogóle się nie zestarzały. 



Niezależnie od pobudek, jakie kierowały twórcami "Dziwolągów", w trakcie kręcenia (a warto na marginesie dodać, że Browninga wspomagał na planie inny, również znany ze skłonności do drastycznych eksperymentów, filmowiec Dwain Esper) jest to niewątpliwie pozycja unikatowa, zarówno jak na lata w jakich powstała, jak i w dzisiejszych czasach, gdy wszystko osiąga się za pomocą efektów komputerowych. Niby szacowny klasyk, ale warto przekonać się na własnej skórze, że do dziś potrafi nieźle wbić w fotel swoją niepokojącą siłą oddziaływania. 

Ocena: *****



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz