7/07/2016

The Parallax View (1974)

dir. Alan J. Pakula




Lata 70. w kinie amerykańskim to okres szczególny. Czas „przebudzenia” i utraty złudzeń. Po barwnych, ale i traumatycznych przeżyciach poprzedniej dekady (wojna w Wietnamie, zabójstwo Kennedy’ego, morderstwa bandy Mansona), nie sposób było dłużej karmić widowni uładzonymi obrazkami, w których dotąd specjalizowała się Fabryka Snów. Twórcy pokroju Kubricka, Peckinpaha czy Penna stworzyli podwaliny pod tzw. „kino gwałtu”, popularnością zaczęły także cieszyć się thrillery z gatunku określanego mianem „political fiction".


Kredyt zaufania, jaki miało amerykańskie społeczeństwo dla polityków, wyczerpał się w pierwszej połowie dziesięciolecia, po ujawnieniu afery Watergate. Nagle okazało się, że nawet prezydent państwa może okazać się zwykłym oszustem czy nawet przestępcą. W ten sposób samoistnie utworzył się podatny grunt pod wszelkiego rodzaju teorie spiskowe. Szary obywatel, zagubiony w matactwach klasy rządzącej, z chęcią wysłuchiwał bajek o konspiracjach, które przecież wcale nie musiały być tak dalekie od prawdy.


Tak zwana „polityczna paranoja” stała się motywem przewodnim trzech nakręconych w tym okresie filmów, które sygnował swym nazwiskiem Alan J. Pakula. W skład jego trylogii weszły: „Klute”, „Syndykat zbrodni” i „Wszyscy ludzie prezydenta”. W pierwszym z wymienionych filmów, prywatny detektyw rozwiązywał sprawę zniknięcia biznesmena, jednocześnie podejmując się ochrony luksusowej call-girl. „Wszyscy ludzie…” to z kolei oparta na faktach relacja z dochodzenia dwóch dziennikarzy Washington Post, którzy doprowadzili do ujawnienia wspomnianej afery z udziałem Richarda Nixona.


Umiejscowiony pośrodku tego „tercetu”, „Syndykat zbrodni” jest adaptacja powieści Lorena Singera i opowiada całkowicie fikcyjną historię reportera, który wpada na trop tajemniczej organizacji o nazwie Parallax, której specjalizacją są… morderstwa na zlecenie. Im głębiej nasz bohater drąży, tym bardziej utwierdza się w przekonaniu, że jej macki sięgają naprawdę daleko, a usługi jakie oferuje firma, cieszą się bardzo dużym popytem…


Motorem napędowym obrazu Pakuli jest właśnie narastająca paranoja, tak dobrze znana z późniejszych dzieł podejmujących podobną tematykę: niepokorny, ale niezłomnie wierzący w wyzwalająca siłę prawdy reporter, z czasem nabiera przekonania, że w trakcie swej straceńczej misji nie może zaufać nikomu. Działająca poza prawem, wręcz poza granicami dobra i zła, korporacja Parallax, przeraża jako symbol – elitarne stowarzyszenie, które z łatwością zaciera za sobą wszelkie ślady, wydaje się być nie do pokonania, niczym mityczna Hydra – po odcięciu jednego łba, na jego miejscu pojawiają się kolejne trzy. Niewygodni polityczni oponenci padają jak muchy, jednak kolejne dochodzenia komisji rządowych wskazują na działania pojedynczych jednostek, zupełnie tak, jak to miało miejsce w przypadku Lee Harveya Oswalda.


 Pakula uprawdopodabnia wszystkie te rewelacje w iście hitchcockowskim stylu, udowadniając że fach reżyserski zna od podszewki. Pomysłowe, często mocno „nieortodoksyjne” kadry, połączone zostały za pomocą błyskotliwego montażu. Twórca „Raportu pelikana” z łatwością manipuluje widzem, wprowadza zaskakujące (także dziś!) zwroty akcji, podkręca napięcie do maksimum. Z reguły zresztą wykorzystuje w tym celu środki proste, ale tak umiejętnie zastosowane, że bez najmniejszego trudu zdają sprawdzian: dowodem choćby scena z serwetką w samolocie, w której dostajemy prawdziwy popis suspensu, choć na ekranie dzieje się pozornie niewiele. Nie wypada też przy tej okazji nie wspomnieć o słynnej sekwencji wewnątrz gmachu korporacji Parallax, kiedy to główny bohater przechodzi swego rodzaju test . Stworzona na potrzeby tej sceny zbitka montażowa, wykorzystująca wizerunki zarówno osób publicznych, jak i prywatnych to majstersztyk sam w sobie: niepokojący, ale i nie pozwalający oderwać wzroku od ekranu popis montażowej wirtuozerii odwołujący się do eksperymentów z przekazem podprogowym.


 Na koniec parę słów o aktorstwie. Wcielający się w samotnego krzyżowca Joe Frady’ego, Warren Beatty , stworzył tutaj bezsprzecznie jedną z najlepszych kreacji w swoim dorobku. Jest w pełni przekonujący jako idealista zmierzający prostą drogą na szafot, przed nadmierną powagą broni go jednak autodystans, rozładowujący w odpowiednich momentach napięcie. Kto nie widział sceny bójki w barze z jego udziałem, w dalszym ciągu może łudzić się, że to tylko playboy o ładnej buzi.

Ocena: *****


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz