5/05/2017

De Lift (1983)

dir. Dick Maas


Zapewne znacząca większość mieszkańców dużych miast miała kiedyś okazję zostać uwięzionymi w windzie. Przyczyna z reguły jest błaha: ot, drobna usterka, nic o co należałoby robić hałas. Co nie zmienia faktu, że bycie zamkniętym - zwłaszcza samemu - na małej przestrzeni, kilkadziesiąt metrów nad ziemią, to żadna frajda. Sam miałem "przyjemność" kilkakrotnie utknąć między piętrami i wiem, iż pomimo zdroworozsądkowych prób zachowania zimnej krwi, niepokojące myśli i tak kłębią się w głowie. Najmniej dramatyczny scenariusz zakłada, iż po prostu spędzimy kilka-, kilkanaście minut w odosobnieniu. Kto nie cierpi na klaustrofobię, ten jest szczęściarzem. Bycie jednak ubezwłasnowolnionym w stalowej klatce to prosta droga do atawistycznego koszmaru...



Wiedzieć co nieco na ten temat musiał Dick Maas, przystępując do realizacji swego pełnometrażowego debiutu. W "De Lift" system wind w amsterdamskim wieżowcu zyskuje bowiem własną "świadomość" (sic!), stając się morderczym zagrożeniem dla pasażerów. Sprawę dziwnych awarii bada konserwator dźwigów osobowych z firmy Deta Liften. Z czasem, dołącza do niego dociekliwa dziennikarka z brukowca. Wspólnie wpadają na trop spisku, który pozwolił ożywić maszynę...



Choć opis fabuły filmu Maasa brzmi zgoła absurdalnie, twórcy przez większość czasu udaje się wymykać śmieszności. Upiorne windy przemieszczają się w ciemnościach szybów do dźwięków ponurej ścieżki dźwiękowej autorstwa samego reżysera, której minorowe nuty przywodzą na myśl muzyczne ilustracje dzieł Johna Carpentera. Sceny ataków zabójczych kabin mają w sobie klimat i napięcie, jedynie w samym śledztwie głównego bohatera znajdziemy pewne przestoje. Rozwiązanie zagadki jest z kolei zgoła enigmatyczne, pobrzmiewa w nim lęk przed gwałtownym rozwojem możliwości technologicznych i braku stosownej kontroli nad nimi.



Co najbardziej istotne, to fakt, iż pomimo niskiego budżetu, "De Lift" prezentuje się nad wyraz przyzwoicie. Owszem, nie ma tu wbijających w fotel fajerwerków, jednak wykonanie efektów specjalnych może budzić uznanie miłośników oldschoolowych trików. Niezłe jest także aktorstwo, a niektóre spośród kadrów Marca Felperlaana mają szansę zapaść na dłużej w pamięć. Skromne, acz zręczne ćwiczenie z formy, które zwiastuje talent realizatorski. Szkoda, że Tobe Hooper nie wziął paru lekcji od pana Maasa przed kręceniem "Maglownicy"...





Ocena: ***½






2 komentarze:

  1. Dzięki za to, co robisz na tym blogu i na californiaencephalitis. Szanuję

    OdpowiedzUsuń