2/02/2017

Moonlight (2016)

dir. Barry Jenkins


Po tym, jak rozdanie Oscarów za rok 2015 zostało oprotestowane przez liczne grono czarnoskórych wykonawców z Hollywood, Akademia postanowiła wysłać wyraźny sygnał, iż bynajmniej nie kieruje się względami rasowymi i jest jak najbardziej "poprawna politycznie". Tak więc pośród nominacji dla najlepszego filmu 2016 roku, z dziewięciu tytułów, aż trzy skupiają się tylko i wyłącznie na problematyce prześladowań i nierówności społecznych, których ofiarą padają Afro-Amerykanie. Pośród tych pozycji, niewątpliwie największą uwagę przykuwa "Moonlight" w reżyserii szerzej nieznanego do tej pory, Barry'ego Jenkinsa.


Czy może być bowiem coś bardziej malowniczego i zaangażowanego zarazem, aniżeli opowieść o kolorowym chłopcu z nizin społecznych, który odkrywa, że jest... gejem? Owszem, mały Chiron nie ma łatwego życia. Zaniedbywany przez matkę-narkomankę, pada ofiarą nieustannych szykan ze strony szkolnych kolegów. W końcu opiekę roztacza nad nim miejscowy diler narkotykowy, Juan (Mahershala Ali). Jak się wkrótce okaże, Juan dostarcza dragi rodzicielce chłopaka, będzie jednak w stanie skutecznie zastąpić nieobecnego ojca...


Uff, czegóż w obrazie Jenkinsa nie ma. Osadzona w Miami historia, pomimo że dostarcza widoków rodem z folderu turystycznego, zabiera widza do mało efektownej części miasta, do zdominowanych przez przemoc i uzależnienia slumsów. Myliłby się jednak ten, który oczekiwać będzie realistycznego obrazu biedy i beznadziei rodem z "Miasta Boga". W "Moonlight" dramat jest uładzony, pełen pokrzepiających tonów. Skonfliktowany z otoczeniem, niepewny własnej tożsamości seksualnej odmieniec znajdzie więc mentora w osobie gangstera o szczerozłotym sercu. Postaci Juana, pomimo że wydaje się być kluczowa dla rozwoju bohatera, nie poświęca się jednak zbyt wiele miejsca: nie ma miejsca na wewnętrzny konflikt, niewygodne pytania, to figura zgoła kartonowa. Twórca skupia się na trzech etapach z życia Chirona: od zamkniętego w sobie pacholęcia, poprzez nastoletniego outsidera, aż do dojrzałego, ale wciąż noszącego cierń w sercu, pozostającego na bakier z prawem macho w stylu "gangsta".


Największy problem związany z "Moonlight" polega na tym, że film jest naprawdę dobrze zrealizowany. Świetne zdjęcia i zręczny montaż, czynią zeń bezproblematyczne doświadczenie filmowe. I tu młodemu reżyserowi można tylko przyklasnąć: opowiadać potrafi, a jego styl jest na tyle gładki, że sukces w przemyśle ma niemal gwarantowany. Gorzej z samą historią, która jest pretensjonalna i zbudowana "pod tezę". To, co z początku jawi się jako przesiąknięty humanistyczną myślą obrazek z życia wzgardzonych, z czasem okazuje się być rozmytym melodramatem, który trafi jedynie do wąskiego grona odbiorców. Nie zamierzam bowiem udawać hipokryty i bez ogródek przyznam, że koleje losu kryptogeja, który przez lata zmaga się z traumą młodzieńczej, niespełnionej miłości, to jak dla mnie kicz bezmierny. Finałowa partia, z dorosłym już bohaterem, to łzawe romansidło przeznaczone ne festiwale kina LGBT. Niejednego zapewne wzruszy, u innych wywoła wzruszenie ramion, niektórych zwyczajnie rozśmieszy. 


Akademia Filmowa najwyraźniej stara się zademonstrować, iż idzie z tzw. "duchem czasu". Pod spodem jednak to wciąż ta sama konserwatywna organizacja, która za wszelką cenę stara się unikać kontrowersji. A produkcje takie, jak "Moonlight" nadają się do tego najlepiej. Obraz Jenkinsa podejmuje bowiem tematy trudne, ale robi to w sposób odpowiednio wyważony, bez niepotrzebnego eksponowania niewygodnych wątków. To kino zachowawcze, ładnie opakowane i - jakby nie patrzeć - sztuczne. Po seansie, w pamięci pozostają tylko widoki i nominowany za rolę drugoplanową, istotnie przykuwający uwagę, Mahershala Ali, któremu jednak nie dano szansy, aby zbudował pełnokrwistą postać.

Ocena: **½


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz