9/24/2016

Hail, Caesar! (2016)

dir. Joel & Ethan Coen


Bracia Coen lubią sobie czasem odsapnąć od przygnębiających wniosków płynących z obcowania z psychiką przeciętnego, bezrozumnego i bezinteresownie okrutnego człowieka. Na każde ścinające krew w żyłach "Fargo" i posępny "To nie jest kraj dla starych ludzi", przypada więc regularnie rozkoszna, a dopieszczona błahostka pokroju "Big Lebowskiego" czy Arizona Junior". Nie zawsze efekty tego "rozluźnienia" w wydaniu duetu są satysfakcjonujące, jak miało to miejsce choćby w przypadku chybionego "Ladykillers", niemniej Coenowie poziom starają się trzymać. Przykładem kina lżejszego kalibru o czysto rozrywkowym charakterze jest również ich ostatnie dokonanie, retro-komedia "Hail, Caesar!"



Twórcy "Bartona Finka" jeszcze raz przenoszą nas do czasów świetności Hollywood, w tym przypadku - w lata 50., gdy na ekranach królowały musicale, westerny oraz widowiska sandałowe. Do tych ostatnich zalicza się epos pod tytułem "Ave, Cezar!", obraz przypominający skrzyżowanie "Ben-Hura" i "Szaty". Ukończenie produkcji staje pod znakiem zapytania, gdy porwana zostaje dla okupu jej główna gwiazda, Baird Whitlock (George Clooney). Wtedy do akcji wkracza Eddie Mannix (Josh Brolin), facet od "brudnej roboty", ratujący upadłe gwiazdy twardziel, którego dręczą wyrzuty sumienia w związku z nikotynowym nałogiem...



Bracia jeszcze raz sięgają po przerysowaną farsę, używając sobie na Fabryce Snów ile wlezie. Mamy więc rozwydrzone gwiazdki, tytanów ekranu ze skłonnością do kieliszka, przygłupiego kowboja, a nawet spisek lewicujących scenarzystów. Grzybów w tym barszczu sporo i przyznać trzeba, że autorom nie zawsze udaje się to wszystko sklecić w klarowną całość. Tempo, owszem, jest zawrotne, niemniej w warstwie fabularnej odczuwalny jest miejscami chaos. 



Film szczęśliwie nadrabia ów delikatny rozgardiasz za pomocą, jak zwykle błyskotliwych, dialogów oraz szeregu wyraziście nakreślonych i z wdziękiem odegranych postaci. Brolin ze swoją facjatą chandlerowskiego prywaciarza bez trudu wpisuje się w przypisaną mu noirową konwencję. Nie zawodzi "etatowy głupek" Coenów: Clooney jeszcze raz potwierdza swój talent komiczny w roli nierozgarniętego gwiazdora, który daje się porwać komunistycznej ideologii. Channing Tatum ma okazję popisać się umiejętnościami tanecznymi, a Scarlett Johansson bawi się postacią kapryśnej diwy. Jeśli lubicie soczyste epizody znanych i lubianych, to pod tym adresem dostaniecie ich pod dostatkiem.



No dobrze, czyli jest miło i zabawnie. Ale czy to film na miarę TYCH Coenów? I tak, i nie. Jeśli odpowiadały wam takie zakręcone podróże do krainy nonsensu, jak "Bracie, gdzie jesteś?", to i w tym przypadku seans pozostawi po sobie miłe wspomnienia. Jeśli zaś utyskujecie, że od czasu wspomnianego "To nie jest kraj..." bracia nie popełnili niczego naprawdę adekwatnego do ich klasy oraz sławy jako filmowców, to "Hail, Caesar!" uznacie jedynie za gwóźdź do trumny. Powiedzmy sobie jednak szczerze: tylko skończeni nudziarze są wiecznie poważni i stronią od dobrej zabawy. A jako taka, omawiana pozycja z pewnością się klasyfikuje.

Ocena: ****



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz