9/21/2016

Midnight (1982)

dir. John A. Russo

 

Nazwisko Johna Russo może zrazu nie wywołać reakcji zwrotnej nie tylko u niedzielnego widza, ale także u zagorzałego fana horrorów. Tak się jednak składa, że to właśnie ów człowiek współodpowiedzialny był za scenariusz do jednego z najsłynniejszych filmów grozy. "Noc żywych trupów", bo o tym tytule mowa, przyniosła sławę i otworzyła drogę do kariery George'owi Romero, podczas gdy jego współpracownik musiał zadowolić się niewdzięczną pozycją "szarej eminencji". Nie oznacza to bynajmniej, że Russo z celuloidem się rozstał. W dalszym ciągu pracował przy scenariuszach różnorakich produkcji (z których największy sukces odniósł nawiązujący do klasyka z 1968 roku "Powrót żywych trupów"), sam też wielokrotnie stawał za kamerą. Jego pierwszym w pełni samodzielnym dokonaniem na stołku reżysera (w 1976 roku współreżyserował jeszcze komedię erotyczną "The Booby Hatch") był eksploatujący wątki okultystyczne shocker pod tytułem "Midnight".


Główną bohaterką obrazu jest siedemnastoletnia Nancy (Melanie Verlin), która ucieka z domu rodzinnego przed molestującym ją ojczymem (który jest - nawiasem mówiąc - małomiasteczkowym szeryfem). Dziewczyna dołącza do pary podróżujących vanem złodziejaszków. Cała trójka wspólnie wyrusza na Florydę. Podczas postoju w zaludnionej przez nieprzychylnie nastawionych do obcych rednecków mieścinie, trio okrada sklep spożywczy i sciąga na siebie policyjny pościg. Kiedy już udaje im się zgubić stróżów prawa, czeka na nich znacznie gorszy los, niż pobyt w miejscowym areszcie...


"Midnight" powstało w oparciu o powieść autorstwa samego Russo. Nawet mało spostrzegawczy widz dostrzeże jednak z miejsca prawdziwe źródło inspiracji. Podróż przez zapomniane przez Boga zakątki Stanów, zamknięte na resztę świata i rządzące się własnymi prawami, do złudzenia przypomina upiorną wizję Południa z "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną". Mamy tutaj klasyczny slasherowy punkt wyjścia oraz rozmiłowaną w okrucieństwie rodzinę degeneratów. U Tobe Hoopera członkowie familii gustowali w ludzkim mięsie, Russo stawia na satanizm i krwawe rytuały. Cała reszta pozostawiona została w zasadzie bez większych zmian. Nawet finał w pierwotnym kształcie podobny był ponoć do przewrotnego zakończenia z klasyka z 1974 roku, jednak w tym miejscu zaoponował dystrybutor, domagając się dokrętek i zmiany kulminacyjnej partii filmu na bardziej optymistyczny wariant.


Pomimo jednak, że wysoce odtwórcze, "Midnight" posiada pewne atuty. Zaliczyć do nich należy przede wszystkim udanie wykreowaną atmosferę zagrożenia, jaka towarzyszy widzowi w trakcie seansu. Dużą rolę odgrywa w tym kontekście posępny pejzaż stanu Pennsylvania, a efektu nie jest w stanie zepsuć nawet idiotyczna, kompletnie niedopasowana do nastroju historii, piosenka tytułowa, która powraca co jakiś czas w roli motywu przewodniego. Pomijając koślawy song w klimatach folkowo-hipisowskich, oprawa dźwiękowa nie budzi zastrzeżeń i również walnie przyczynia się do budowania napięcia. Nie wypada nie wspomnieć o udziale Toma Saviniego, który odpowiedzialny był za charakteryzację i sceny gore. Tych wprawdzie nie ma tu aż tak wiele, te jednak, co są, zdradzają rękę mistrza. Nad kwestią aktorstwa nie ma sensu się rozwodzić: w większości przypadków mamy do czynienia z pół-amatorskim warsztatem, dobrze wszak dopasowanym do obskurnej tonacji całego dzieła.


Kto w takim razie po obraz Russo sięgnąć powinien? Ano na pewno ci, którzy przepadają za prowincjonalnymi makabreskami spod znaku "TCM" lub "Deliverance". Widzowie rozmiłowani w bardziej tradycyjnych slasherach "made in eighties" mogą z kolei poczuć się zgoła rozczarowani: urok niskobudżetowego "Midnight" jest zgoła chropawy i zdecydowanie daleko mu do sztandarowych dzieł dekady pokroju "Piątku 13." czy "The Burning". 

Ocena: ***


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz