W zatęchłej przestrzeni obskurnego mieszkania, Rickard (Thorsten Flinck) kręci amatorskie filmy pornograficzne. Partycypantami w tym procederze jest dwójka jego "gwiazd": Geko (Goran Marjanovic) oraz Tess (Sanna Bråding). Zza ściany wszystkiemu przysłuchuje się syn Rickarda, Eric (Björn Almroth). Eric urodził się z nieukształtowaną w pełni prawą dłonią, żyje w wyalienowaniu, w zaciemnionym pokoju, którego nigdy nie opuszcza...
"Dziura w sercu" to gorzka pigułka, jaką widzom zaserwował Lukas Moodysson. Reżyser znany dotąd z subtelnych, kameralnych dramatów, jak "Fucking Åmål" czy "Lilja 4-ever", poszedł tym razem na całość, porzucając delikatne tony melancholii na rzecz brutalnego realizmu. Opowieść o piątce wyrzutków, egzystujących gdzieś na marginesie społeczeństwa jest przykra, nie pozostawia wiele wyobraźni, nie niesie nadziei. Moodysson korzysta z turpistycznego dobrodziejstwa manifestu Dogma i choć sprzeniewierza się co krok jego ortodoksyjnym zasadom, wypełnia tak naprawdę jego podstawowe założenie. Bliska kinu transgresji, "Dziura" pragnie być doświadczeniem totalnym, atakującym zmysły i tak dalekim od fałszu i upozowania, jak to tylko możliwe. Udaje jej się ta sztuka, przynajmniej przez znaczącą większość czasu. Tu i ówdzie widoczne są bowiem "łaty", elementy bez konkretnego spoiwa, wzorem większości art-house'owych produkcji, nadrabiane chałupniczymi "sztuczkami": powtórzeniami, montażowymi wstawkami rodem z wideoklipu, dźwiękową kakofonią. Wciąż jednak, jako całość, film nie pozostawia obojętnym, nie bierze jeńców, uderza mocą zarówno konkretnych obrazów, jak ogólnie pojętej intensyfikacji doznań natury psychologicznej. Z pomocą ofiarnej gry swoich aktorów, reżyser zabiera odbiorców na pogranicze, wciąga w grę, w której najbardziej wynaturzone wabiki z repertuaru gonzo to chleb powszedni.
Szok szokiem, jednak Szwedowi wyraźnie przyświeca głębszy cel. Jego obraz to okrutna wiwisekcja współczesnego społeczeństwa, a zarazem głęboko intymna przypowieść. O ciele, które przestało być naczyniem dla duszy, gdyż ta poddana została negacji. Rozłąka z nią była na tyle bolesna, iż nie pozostało nic innego, jak uzgodnić iż nigdy nie miała miejsca, nie nastąpiła. To film o uczuciach, skrajnych, utkwionych de facto na tyle głęboko pod skórą, że nie znajdują ujścia w inny sposób, aniżeli poprzez autodestruktywne sprzeniewierzenie własnego "Ja". Bohaterowie zdają się mówić: "nie chcemy tak dłużej żyć", ale żyć inaczej nie potrafią. Jest w tym autentyczna rozpacz, piekło bez odkupienia. Rola chóru greckiego w tym przypadku powierzona została "dziwolągowi", odszczepieńcowi, ukrytemu w swej skorupie mizantropowi, który posiada zaledwie intuicyjne, atawistyczne przeczucie romantycznej dialektyki, wątłej struktury podzielonego na pół, utaplanego w brudzie i wydzielinach ludzkiego ciała serca.
Do wielu zapewne przekaz Moodyssona nie trafi, nie odnajdą się w koszmarnej rzeczywistości, jaką twórca tutaj portretuje. Łatwo bowiem odrzucić traumatyczną treść, dopisując jej rozmaite etykiety typu "patologia", "zdegenerowanie", "aberracja". Ciężko jednak byłoby zaprzeczyć, że twórcą "Tylko razem" powodowało cokolwiek innego niż głęboki humanizm. Pomimo ekstremalnego wymiaru portretu reżyser wciąż podchodzi do swych bohaterów z ogromną troską i zrozumieniem. Ludzkie odruchy, próby wzajemnego zrozumienia, wygrania choćby namiastki namacalnej miłości są tu obecne. Prawdziwa tragedia tkwi w tym, że nie wiadomo, jak po to sięgnąć bez właściwych narzędzi, bez bagażu odpowiednich doświadczeń. Ocena: ****
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz