Dawno, dawno temu była sobie fantastyka naukowa. Wybiegając myślą w przyszłość, stanowiła odskocznię i wentyl bezpieczeństwa, zaś oba człony jej nazwy funkcjonowały nierozerwalnie na zasadzie symbiozy. Jako gatunek literacki, a później także filmowy, pozwalała tworzyć alegoryczne światy, ubierać w słowa lęki, nieść przestrogę, dywagować na temat kondycji ludzkiego gatunku, na przemian łączyć i rozdzielać sacrum i profanum wchodzące w skład domniemanej duszy ssaka, któremu przypadła w udziale dzierżawa planety o nazwie Ziemia. Fantastyka i nauka żyły tak w zależności, bawiąc i dostarczając intelektualnej stymulacji. Aż pewnego dnia, ludzie słabi duchem, o ograniczonych horyzontach myślowych, w zaślepieniu perspektywą zysku materialnego, postanowili dokonać rozłamu. Fantastyka bez nauki, yin bez yang, oddzielone od siebie, straciły dawne znaczenie: myśl uległa rozproszeniu, ustępując miejsca łatwej rozrywce. Roboty więc stały się jedynie robotami, odległe światy - fantasmagorycznymi wytworami twórców pozbawionych wyobraźni, a stojący pierwotnie w centrum zainteresowania człowiek poddany został digitalizacji, która domniemaną duszę wyprała. Wciąż jednak, pod rządami imperialistycznej dyktatury konsumpcyjnego eskapizmu, działali niezłomni poszukiwacze, zdecydowani by za wszelką cenę do ponownej schadzki pomiędzy fantastyką a nauką dojść mogło...
Powyższy, nacechowany podniosłością wstęp nie jest przypadkowy. Alex Garland jest bowiem jednym z tych reżyserów, którzy podejść do science-fiction potrafili z ambicją. Znany wcześniej jako scenarzysta takich filmów jak "28 dni później" czy "W stronę słońca" debiutant, idąc wzorem klasyków, postanowił jeszcze raz sięgnąć po metaforę, połączyć walory atrakcyjnej formy z dysputą o filozoficznym rodowodzie. W telegraficznym skrócie: "Ex Machina" to opowieść o uzdolnionym programiście (Domhnall Gleeson), który wygrywa w ramach konkursu tydzień w towarzystwie swego szefa, informatycznego geniusza imieniem Nathan (Oscar Isaac). Cała impreza to jednak nie tylko "kolacja w towarzystwie podziwianego celebryty", a część eksperymentu zaplanowanego przez żyjącego w odosobnieniu pracodawcę...
W tym miejscu najlepiej przerwać streszczenie fabuły, gdyż im mniej o niej wiemy, tym większa przyjemność płynąca z seansu. Dość powiedzieć, że Brytyjczyk podąża śladami najlepszych, ze szczególnym uwzględnieniem "Łowcy androidów" Scotta. I choć "Ex Machinę" ciężko byłoby nazwać dziełem szczególnie oryginalnym, to wciąż należy przyznać, że Garlandowi udała się nie lada sztuka: wycisnął ze swej przypowieści maksimum emocji przy stosunkowo skromnym nakładzie środków, dodatkowo przydając całości medytacyjnego charakteru. Na poziomie podstawowym mamy tutaj bowiem do czynienia z trzymającym w napięciu, bezbłędnie operującym suspensem thrillerem science-fiction. Pod spodem jednak kryje się warstwa otwarta na interpretacje. Pytania o to, czym jest świadomość, co decyduje u uprzywilejowanej pozycji homo sapiens, podane zostały bez zbędnego nadęcia, spędzać widzowi sen z powiek zaczynają dopiero z czasem, by towarzyszyć mu jeszcze długo po zakończonym seansie. "Ex Machina" równie dobrze traktowana może być jako egzystencjalna rozprawa na temat relacji na linii człowiek - Bóg. Niełatwej, skomplikowanej, bo podbudowanej wewnętrzną sprzecznością Stworzenia i jego ambiwalentnymi uczuciami względem Stwórcy.
Raz jeszcze powracamy więc do mitu Prometeusza, walki ciemności ze światłem, kwestii powinności oraz posłuszeństwa. Jak już nadmieniłem powyżej, nie ma w tym żadnej wielkiej odkrywczości. Liczy się jednak styl oraz - przede wszystkim - inteligentny scenariusz, za pomocą którego autor zdolny jest manipulować odczuciami i oczekiwaniami widza. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie odpowiednia obsada. A tak się składa, że każdy z występujących tutaj aktorów wywiązuje się ze swych zadań bez zarzutu. Uwagę przyciąga w szczególności występ Isaaca, wyśmienitego w roli samozwańczego demiurga. Z brodą i przystrzyżonymi krótko włosami, jest chodzącym archetypem butnego, przeświadczonej o własnej wyjątkowości self-made-mana. W sukurs idzie mu Domhnall Gleeson, może już nie tak brawurowy, niemniej w pełni przekonujący jako obdarzony wrażliwością kujon - probierz.
Film Garlanda czerpie swą siłę z dokładnego przeciwieństwa tego, czym zachłystuje się współczesne kino hollywoodzkie. "Ex Machina" to twór kameralny, oparty na trójce aktorów, hołdujący zasadzie: mniej znaczy więcej. W tym kontekście dziwić może zarówno komercyjny, jak i artystyczny sukces produkcji. Wszak, czy nie jest tak, że widownia domaga się głośnych, rozbuchanych widowisk, stąd wielkie studia filmowe wytrwale wyrzucają ze swych trzewi przetrawione po tysiąckroć blockbustery? A może jednak przeciwnie: widzowie chodzą do kin na filmy sygnowane nazwiskami takich twórców, jak Michael Bay czy Peter Jackson dlatego, że nie otrzymują opcji alternatywnej? Rozleniwiony mózg z radością wita gigantyczne roboty, w przeświadczeniu, że jest to najlepsza dla niego strawa. Tym większa chwała tym, którzy zadają kłam polityce fast foodu, rzucają wyzwanie odbiorcy, w nadziei, że zostanie ono podjęte przez myślącą istotę. Ocena: ****
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz