Lisa (Elke Sommer) jest młodą turystką na wakacjach we Włoszech. Podczas zwiedzania Toledo, dziewczyna odłącza się od swojej grupy i gubi, nie mogąc znaleźć drogi powrotnej. Szukając sposobu na dotarcie do hotelu, Lisa dołącza do małżeństwa w średnim wieku, które oferuje jej podwózkę. Ich samochód psuje się jednak w pobliżu willi należącej do pewnej ekscentrycznej rodziny. Mieszkańcy zgadzają się przyjąć pechowców pod dach na jedną noc. Będzie to jednak noc pełna koszmaru...
Po sukcesie, jakim na rynku amerykańskim okazał się "Baron Blood" (notabene, w ojczyźnie reżysera przyjęty obojętnie), producent Alfredo Leone szczodrze dał Mario Bavie wolną rękę przy kolejnym wspólnym projekcie. Bava wreszcie mógł pofolgować swoim ciągotom do surrealizmu, tworząc oniryczną opowieść, będącą czymś w rodzaju wariacji na temat "Alicji w Krainie Czarów". Lisa wpada więc do "króliczej nory", gdzie jej przewodnikiem staje się diabelski łysielec, prowadzący swą bezwolną ofiarę ku zatraceniu. Prawa logiki zostają zawieszone, toteż wszelkie porównania do struktury marzenia sennego są tu jak najbardziej na miejscu. Nieskrępowany wymogami wytwórni czy producenckim batem, twórca "Mask of Satan" stworzył najprawdopodobniej najmocniejsze pod względem oddziaływania i zarazem najambitniejsze dzieło w swej karierze. "Lisa" to upiorny triumf wyobraźni nad materią, nierzadko szokująco (zwłaszcza jak na ówczesne standardy) okrutny, ale podszyty też dużymi pokładami czarnego humoru. Przyjmując zdroworozsądkowe pojmowanie, łatwo pogubić się w zagmatwanej na pierwszy rzut oka fabule. Włoch jednak konsekwentnie podrzuca tropy interpretacyjne, wciąż balansując na granicy powagi i groteski.
Zdecydowanie groteskowy jest też sam "diabeł", lokaj imieniem Leandro, brawurowo grany przez Telly'ego Savalasa. Aktor większości widzów na świecie najbardziej znany z roli Kojaka, ewidentnie dostał od reżysera spory kredyt zaufania i bawił się swoim zadaniem ile wlezie. Jego szatańska mość w tej interpretacji to przebiegły typ z błąkającym się po kącikach ust uśmieszkiem. W tajemnicy przed swoją "chlebodawczynią" popala cygaro i błaznuje, ale to tylko przykrywka dla knowań. Prowadzonych jakby od niechcenia, bo doskonale jest świadom tego, kto pociąga za sznurki (całkiem dosłownie). Warto w tym miejscu nadmienić, że nieodłączny lizak słynnego detektywa pojawił się już wcześniej właśnie tutaj, na diabelskich występach w Italii.
Historia jednak nie po raz pierwszy spłatała figla: "Lisa e il diavolo", obraz, w którym Bava wreszcie mógł się do woli "wyszaleć", nie spotkał się ze zrozumieniem ze strony współczesnych. W obliczu kiepskich wyników, Leone zdecydował się przemontować film i dokręcić kilka nowych scen, tak aby odzyskać przynajmniej część pieniędzy włożonych w produkcję. Próbując podpiąć się pod sukces "Egzorcysty", pozbył się około 20 minut materiału i zastąpił go "ramą" z udziałem Roberta Aldy (który wcielał się w postać księdza, próbującego ratować tytułową bohaterkę ze szponów Złego), zmieniając przy okazji całkowicie wymowę opowieści. Bava senior, który w całym procederze nie miał zamiaru brać udziału, do nadzorowania przeróbek oddelegował swego syna, Lamberto. Rezultatem była wersja pod tytułem "The House of Exorcism", słusznie zignorowana przez publikę po obu stronach Oceanu.
W czasach dzisiejszych, przedostatni (nie licząc "Cani arrabbiati", które ujrzało światło dzienne wiele lat po śmierci swego twórcy) kinowy film ojca włoskiego gotyku, czczony jest jako swoiste opus magnum Bavy. Śmiałe, bo wymykające się sztywnym ramom, rzucające widzowi wyzwanie, a zarazem kokietujące w najbardziej czarowny sposób. Mroczna baśń, która niejednemu każe zadać sobie pytanie: "co by było gdyby..." Ocena: *****
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz