7/21/2018

Gli orrori del castello di Norimberga (1972)

dir. Mario Bava



Peter Kleist (Antonio Cantafora) jest amerykańskim studentem austriackiego pochodzenia. Młodzian przylatuje do kraju swych przodków, aby dowiedzieć się nieco na temat najbardziej niesławnego z nich, barona Otto Von Kleista, przez tubylców zwanego "Krwawym Baronem". Pradziad zasłużył sobie na przydomek poprzez brzydki zwyczaj nabijania ludzi na pal dla rozrywki. Peter, zafascynowany mroczną legendą, przybywa do rodzinnego zamku, teraz zamienionego w wysokiej klasy hotel. Tam poznaje Evę (Elke Sommer), asystentkę zarządcy posiadłości, która również interesuje się historią tego miejsca. Dziedzic wspólnie z atrakcyjnym dziewczęciem odprawiają w środku nocy rytuał, za pomocą którego nieopatrznie przywracają barona do świata żywych...


Powrót Bavy do klasycznej formuły horroru po sześciu latach. Z zachowaniem całego dobrodziejstwa inwentarza (tutaj za scenerię służy ponury średniowieczny zamek), ale też z większą porcją luzu. Od wysmakowanego, surrealistycznego wręcz "Operazione paura", "Gli orrori del castello di Norimberga" dzielą lata świetlne. Fabuła, choć nader prosta, nie została tutaj przyćmiona rozbuchaną warstwą wizualną. Bliżej tu do typowo hammerowskiego standardu, niż specyfiki włoskiego kina. Znaki rozpoznawcze reżysera są mniej widoczne, przede wszystkim chodzi o fundowane lekką ręką dreszcze. 



Nie dziwi specjalnie, że "Baron Blood" nie cieszy się wielkim poważaniem wśród badaczy twórczości Mario Bavy. Staromodne w formie i treści kino grozy, z takimi atrakcjami, jak występy przebrzmiałej hollywoodzkiej gwiazdy Josepha Cottena w roli czarnego charakteru czy niemieckiej piękności Elke Sommer. Czepiać się tu można o wiele rzeczy: o historię, która rozkręca się powoli i zbyt szybko dobiega do finiszu, o archaiczne (nawet jak na rok produkcji) sztuczki, papierowe postaci, wreszcie - brak polotu. Nie da się zaprzeczyć, że na tle filmografii Włocha, rzecz wypada blado. Co nie znaczy, że to złe filmidło. Półtorej godziny pastiszowo potraktowanej gotyckiej sztampy, z wyraźnymi odniesieniami do postaci Vlada Palownika i przyjemnym, "oldschoolowym" feelingiem. Ja tam w trakcie seansu nie ziewałem, płynie to lekko, z łatwym do przewidzenia, ale i tak dostarczającym rozrywki, skutkiem. 

Ocena: ***½


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz