Piątka kobiet zjawia się w wielkim wieżowcu, aby dokonać inwentaryzacji butiku z bielizną. Praca przeciąga się do późnych godzin wieczornych. Wkrótce okazuje się, że w budynku jest ktoś jeszcze. Ktoś, kto z wielką ochotą wypatroszyłby młode, ponętne dziewczęta...
Najpierw było "Sorority House Massacre", średniej jakości slasher, jedno z wielu naśladownictw "Halloween" Carpentera. Jako, że obraz odniósł umiarkowany sukces, w cztery lata później powstał jego sequel. Za kamerą stanął Jim Wynorski, specjalista od niskobudżetowej eksploatacji z dużymi ilościami golizny i topornego dowcipu. Praca, którą wykonał Wynorski na tyle przypadła do gustu Rogerowi Cormanowi, że z marszu zaproponował on nakręcenie remake'u, z tą samą historią i obsadą na planie. Tak narodziło się "Hard to Die", opowieść o grupie biuściastych delikwentek, szlachtowanych przez tajemniczego mężczyznę na korytarzach drapacza chmur. Pierwotnie, film trafił od razu na rynek video, jednak w dwa lata później zdecydowano się go wypuścić do kin pod zmienionym tytułem "Tower of Terror". Kampania reklamowa sugerowała, że widzowie będą mieć do czynienia z żeńską odpowiedzią na "Szklaną pułapkę". Nie odniosła ona wymiernego skutku...
Tak, nie ma cienia wątpliwości: "Hard to Die" to ordynarna B-klasowa sztampa. Scenariusz to stek głupot, z pomysłem na duszę mordercy zamkniętą w szkatułce ("omyłkowo" przesłanej nie do muzeum, a właśnie do biurowca...) na czele. Zważywszy, że do ról ofiar zatrudniono piątkę atrakcyjnych niewiast, grzechem byłoby ich nie rozebrać. Pretekstem w tym przypadku jest... alarm przeciwpożarowy, który zmusza bohaterki do wzięcia kolejno prysznica, a następnie przebrania się w seksowną bieliznę. Kiedy rytuał zostanie zakończony, do akcji wreszcie może wkroczyć zabójca, by uganiać się za niekompletnie ubranymi pannicami. Sceny morderstw są mało efektowne, ale wiele wynagradza postać ewidentnie nieśmiertelnego dozorcy (notabene będąca nawiązaniem do poprzednich odsłon cyklu), który jest dźgany nożem, faszerowany ołowiem z karabinu, a i tak stoi twardo na dwóch nogach. Dorzućmy do tego linie dialogowe pokroju "I just want to get my clothes on, and get the hell out of here!" i mamy gotowy hicior z wypożyczalni.
Oczywiście, wszystko potraktowane zostało z dużym przymrużeniem oka i pastiszowym zacięciem. Twórcy wykpiwają slasherowe schematy, ale robią to z całkowitym pominięciem finezji. Jeśli przystać na taką konwencję, z seansu można wynieść sporo frajdy, najważniejsze aby nie sugerować się tytułem i nie oczekiwać kopii przeboju z Bruce'm Willisem. Ci, którzy znają choć odrobinę dorobek Wynorskiego (m.in. "Deathstalker II", "Powrót potwora z bagien", remake "Not of This Earth" z Traci Lords), powinni wiedzieć z czym się to je. Należy odrzucić logikę na bok, delektować się krągłościami i tryskającą na obiektyw czerwoną farbą. Ocena: **
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz