Juan Piquer Simón to twórca z pewnymi niezaprzeczalnymi osiągnięciami na polu B-klasowej rozrywki. Jak inaczej bowiem określić kogoś, kto dał światu tak wyborny gorefest jak "Pieces"? W trakcie swej ponad trzydziestoletniej kariery, Hiszpan balansował pomiędzy kinem przygodowym, fantastyką i horrorem, wypełniając swe filmy po brzegi kiczem, drętwymi liniami dialogowymi i kiepskim aktorstwem. Oparte na powieści Shauna Hustona "Slugs", to jeden z dowodów na to, że żaden entuzjasta kina spod znaku "so bat, it's good", obok dorobku Simóna przejść obojętnie po prostu nie może.
W małym, spokojnym do tej pory miasteczku dochodzi do serii niewyjaśnionych zbrodni. Giną kolejni ludzie, a miejscowy szeryf rozkłada bezradnie ręce: ogołocone z mięsa, pozbawione wnętrzności ciała ofiar nie wskazują na działanie żadnego znanego nauce zwierzęcia. W sprawę zaangażowany zostaje inspektor z sanepidu, który odkrywa, że okolica została opanowana przez zmutowane ślimaki...
Zmutowane, przerośnięte ślimaki? Tak, "Slugs" to jeszcze jeden obraz z gatunku "animal attack", w którym przyroda mści się na człowieku za zanieczyszczenia i brak poszanowania dla praw natury. "Szczęki" Spielberga spotykają tu "Bloba" i podpierają się kilkoma innymi klasykami (wśród listy inspiracji wymienić można także chociażby "Squirm" Jeffa Liebermana). Jest krwawo, obrzydliwie, zwłoki ociekają śluzem, a nad wszystkim unosi się charakterystyczny zapach spleśniałego sera. Jak na durny, odtwórczy monster movie, dzieło Simóna robi jednak nad wyraz pozytywne wrażenie za sprawą profesjonalnej realizacji. Efekty specjalne są naprawdę dobrze wykonane, zdjęcia, montaż i muzyka nie budzą większych zastrzeżeń.
Co innego sam scenariusz: twórcy wpychają tutaj wszelkie możliwe schematy, włącznie z chciwymi włodarzami z urzędu miasta, radioaktywnymi odpadami i napalonymi nastolatkami, które za swe niepohamowanie żądz zostają należycie ukarane. Podobnie jak we wspomnianych "Pieces", hiszpański reżyser nie panuje nad anglojęzyczną obsadą, wciska w usta postaci kuriozalne kwestie i każe im przechodzić do porządku dziennego nad zgoła niecodziennymi zdarzeniami. Wspólnie tworzy to całość o dużym potencjale komediowym. "Slugs" to jeden z tych seansów, w przypadku których czteropak piwa (tudzież inne rozluźniające "towarzystwo") wydaje się być czymś nieodzownym. Słowem: półtorej godziny oślizgłej frajdy. Ocena: ***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz