10/04/2017

The Bad Batch (2016)

dir. Ana Lily Amirpour



Ana Lily Amirpour miała mocne wejście. Jej debiutancki "A Girl Walks Home Alone at Night" podbił zarówno krytykę, jak i zaspokoił gusta co bardziej wymagających fanów kina grozy. W przypadku natychmiastowego sukcesu pierwszego dzieła, reguła w świecie filmu nie różni się specjalnie od słynnej maksymy z biznesu muzycznego: drugi album to dopiero prawdziwy sprawdzian. Taki, którego większość zespołów nie jest w stanie zdać na satysfakcjonującym poziomie. Analogicznie, reżyser z błyskotliwym debiutem wpada w pułapkę: jak tu udowodnić, że dany mu kredyt zaufania został należycie wykorzystany. Co do kolejnego obrazu w filmografii Amirpour, zdania były już mocno podzielone.


We wstępie "The Bad Batch" z miejsca zostajemy wrzuceni na głęboką wodę: główna bohaterka imieniem Arlen (Suki Waterhouse), ze świeżo wytatuowanym na karku numerem skazańca, porzucona zostaje na pograniczu Stanów Zjednoczonych. Rozciągająca się na południe od Teksasu "ziemia niczyja", to przypominające rezerwat, ogromne więzienie, do którego trafiają wszelkiej maści kryminaliści i wyrzutki społeczeństwa. Jakby tego było mało, zaraz po przekroczeniu granicy, dziewczyna zostaje porwana przez rodzinę kanibali. Udaje jej się zbiec, jednak dopiero po tym, jak oprawcy pozbawią ją dwóch kończyn. Kaleka, jednoręka i jednonoga, biedaczka trafia następnie do społeczności o nazwie Comfort. Zamieszkujący ją recydywiści żyją z poszanowaniem podstawowych zasad cywilizacji. Można więc uznać, że najgorsze Arlen ma już za sobą. Wciąż jednak, nie przestaje myśleć o zemście...


Efektowny początek rozbudza apetyt widza. Obserwując scenę rozczłonkowywania dorodnego, dziewczęcego ciała przy dźwiękach hitu Ace of Base "All That She Wants", łatwo popaść w zachwyt. Odpowiednio odmierzone proporcje makabry i czarnego humoru zdają w pełni egzamin. Potem jednak Amirpour zwalnia nieco tempo, a my mamy szansę ochłonąć. Kiedy bohaterka zabija jedną ze sprawczyń swego kalectwa, osieracając przy tym małą dziewczynkę, zaczynamy się zastanawiać: dokąd to wszystko zmierza. Reżyserki nie interesuje jednak krwawa rozrywka spod znaku revenge flick. Zamiast tego, miesza smaki, dorzuca do swej potrawy niespodziewane przyprawy. Będzie więc psychodeliczna sekwencja odlotu narkotykowego, tkliwy wątek rodem z "Papierowego księżyca" czy w końcu: romans pełną gębą. Nie wiedzieć jak, ale wszystko razem jakoś trzyma się w jednym kawałku, nawet jeżeli z czasem zdradza coraz wyraźniejsze objawy perwersyjnego żartu.


Znajdą się zapewne tacy, którzy będą chcieli odczytywać dystopijną fabułę w kontekście obecnych realiów politycznych. Ja bynajmniej nie zamierzam się bawić w takie rozważania, bo tylko skończony dupek mieszałby politykę ze sztuką (vide: Godard i wylewający się z większości jego dokonań, lewacki bełkot, który zdążył się zestarzeć bardziej niż animacje poklatkowe z "Jazona i Argonautów"). W końcu dzieło Amirpour to przede wszystkim postmodernistyczna zabawa w gatunkową żonglerkę. Zaskakujące cameo w wykonaniu Keanu Reevesa i Jima Carreya stanowią z kolei oczywisty ukłon w stronę pokolenia kinomanów, które dorastało na przełomie ostatnich dwóch dekad minionego wieku. Pierwszy z wymienionych panów bawi się postacią seksualnego guru z haremem świeżo zapłodnionych niewiast. Gwiazda "Maski" i "Głupiego i głupszego" kokietuje z kolei w roli lumpa-niemowy. 


Nie odnajdą się w rzeczywistości "The Bad Batch" zarówno (pseudo)intelektualiści poszukujący głębi i filozoficznych rozważań, jak i odbiorcy przywiązani do utartych schematów. Ten film nie ma bowiem żadnego "drugiego dna", jest za to czystej wody frajdą, którą docenią widzowie zmęczeni post-grindhouse'owymi wybrykami pod patronatem Rodrigueza i Tarantino. Amirpour zręcznie zwodzi, podbiera od innych, ale posiada własną wrażliwość, a jakość którą oferuje, jest owocem raczej samorodnego talentu, aniżeli erudycji.

Ocena: ****



1 komentarz:

  1. Co jest takiego złego w łączeniu polityki ze sztuką? Czy filmy Costy Gavrasa to też lewacki bełkot?

    OdpowiedzUsuń