10/16/2017

Le meraviglie di Aladino (1961)

dir. Henry Levin, Mario Bava



Sukces "La maschera del demonio" stanowił gigantyczny zwrot w karierze Mario Bavy: po latach terminowania przy błahych komediach i lichym kinie sandałowym, Włoch wreszcie miał szansę udowodnić, że jako samodzielny twórca jest w stanie dostarczyć produkt nie tylko ambitniejszy, ale i o sporym potencjale kasowym. Musiały jednak upłynąć trzy lata, aby reżyser dostał zielone światło dla swojego projektu "La ragazza che sapeva troppo", kolejnego kamienia milowego, tym razem dla rozwoju gatunku giallo. W międzyczasie, ceniony operator pracował przy trzech projektach: przygodowym "Gli invasori", odwołującym się do greckiej mitologii "Ercole al centro della Terra" oraz czerpiącym z baśni 1001 nocy "Le meraviglie di Aladino". W przypadku dwóch ostatnich tytułów, Bava znów odrabiał lekcję na stanowisku drugiego reżysera.


Samej historii przybliżać raczej nikomu nie trzeba, ograniczę się więc do szybkiego streszczenia dla zapominalskich: Aladyn to bujający w obłokach lekkoduch. Chłopak wchodzi w posiadanie magicznej lampy. Jej mieszkaniec, wszechpotężny Dżin, obiecuje swemu nowemu panu spełnić jego trzy życzenia. Zanim jednak nasz sympatyczny safanduła zdobędzie serce ukochanej z czasów dzieciństwa, będzie musiał pokrzyżować szyki przebiegłemu wezyrowi...


W kontekście dorobku Bavy, "The Wonders of Aladdin" to jeszcze jedna "pańszczyźniana orka", na której ostateczny kształt twórca "Mask of Satan" nie miał żadnego wpływu. Nakręcony w koprodukcji włosko-francusko-amerykańskiej obraz stanowi mix sprawdzonych chwytów: trochę slapstickowego humoru, pojedynki na szable, fakirzy i latające dywany. Rozrywka w sam raz na niedzielny seans przy rodzinnym stole. Oczywiście, pod warunkiem, że ktokolwiek w dzisiejszych czasach jest w stanie zaakceptować taką poczciwą ramotkę. 


Z braku naprawdę angażujących elementów fabuły, warto zwrócić uwagę na samą obsadę. Donald O'Connor, wówczas już mocno przebrzmiała gwiazda hollywoodzkich musicali (m.in. "Deszczowa piosenka"), robi  w roli tytułowej użytek ze swojego vis comica, przy okazji do cna rozmieniając na drobne niegdysiejszą popularność. Michèle Mercier i  Terrence Hill wcielają się w książęcą parę, zaś wisienkę na torcie stanowi kurtuazyjny występ Vittorio De Siki jako poczciwego Dżina.  


"Le meraviglie di Aladino" posiada pewien staroświecki urok, anachroniczny sznyt, nijak to jednak nie ratuje widza przed znużeniem. Sto minut trwania to zdecydowanie zbyt długo, jak na tak pstrokaty przejaw kiczowatej wyobraźni włoskiego przemysłu naśladowczego.

Ocena: **



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz