11/24/2016

Lifeforce (1985)

dir. Tobe Hooper


Załoga promu kosmicznego "Churchill" wyrusza z misją zbadania komety Halleya. Podczas jej eksploracji kosmonauci natykają się na niezwykłe znalezisko. Odkryte przez nich trzy humanoidalne istoty w stanie hibernacji zostają zabrane na pokład wahadłowca. Wkrótce po tym kontakt ze statkiem urywa się...


Oparta na powieści Colina Wilsona (pod wiele mówiącym tytułem "The Space Vampires") "Siła witalna" była kolejnym, po "Duchu", wysokobudżetowym widowiskiem w dorobku Tobe'a Hoopera. Sukces przedsięwzięcia gwarantować miał ponadto udział takich nazwisk, jak Dan O'Bannon (scenariusz "Obcego"), Henry Mancini (wsławiony między innymi soundtrackiem do "Różowej Pantery") czy odpowiedzialny za efekty specjalne zdobywca Oscara John Dykstra. Z perspektywy czasu trudno jednak pojąć, jak z materiału wyjściowego, jakim dysponowali twórcy, powstać mogłoby pełnowartościowe widowisko z pogranicza kina grozy i science fiction. 


Scenariusz "Siły" jest do tego stopnia kuriozalny, że nie powstydziłby się go sam Ed Wood. Po prawdzie, całość do złudzenia przypomina obwołany "najgorszym filmem w dziejach" klasyk "Plan 9 z kosmosu". Różnica jest taka, że tutaj mamy iście hollywoodzki rozmach. Czegóż tu nie ma! Oprócz krwiopijców z obcej galaktyki otrzymujemy inwazję zombie, motywy zaczerpnięte z kina katastroficznego, telepatię i podróże z jednego ciała do drugiego. Z każdą kolejną minutą opowieść staje się coraz bardziej niedorzeczna i absurdalna, beztrosko zżynając chwytliwe koncepty skąd się da: raz jest to "Obcy", zaraz potem "Inwazja porywaczy ciał", kiedy indziej znowuż "Świt żywych trupów". Natłok atrakcji rodzi w widzu przekonanie, iż nad skryptem pracować musiało przynajmniej kilkunastu autorów, z tym że żaden z nich nie wiedział, o czym piszą pozostali.


Oczywiście, można by spojrzeć na dzieło Hoopera łaskawym okiem, zakładając, że jest to campowy hołd złożony przaśnym produkcjom fantastycznonaukowym z lat 50. Tezie, że mamy w tym przypadku do czynienia ze zmyślnie skonstruowanym pastiszem, przeczy jednak fakt, iż wszystkie zawarte w scenariuszu bzdury twórcy serwują nam z iście "pokerową twarzą". Nawet najbardziej pomylone pomysły podawane są tutaj ze śmiertelną powagą, co odnosi, rzecz jasna, kompletnie odwrotny niż zamierzony skutek. W trakcie seansu można w nieskończoność przecierać oczy ze zdumienia, śmiać się, warczeć i gryźć dywan.


Co ciekawe, od strony technicznej, produkcja stoi na wysokim (przynajmniej jak na ówczesne standardy) poziomie. Scenografia, charakteryzacja czy efekty specjalne wciąż mogą cieszyć oko, zwłaszcza w przypadku tych, którzy ponad animacje komputerowe przedkładają poczciwą starą szkołę. Estetów płci męskiej ucieszy również bez wątpienia obecność osoby Mathildy May, która wprawdzie mówi niewiele, za to konsekwentnie paraduje w całkowitym negliżu. W połączeniu ze skrajną dezynwolturą w kwestii fabuły powyższe atuty czynią z "Siły witalnej" łakomy kąsek dla każdego miłośnika "złego kina".



Ocena: **½


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz