Większość plebiscytów na najwybitniejsze dzieła w historii X muzy zgodnie plasuje na pierwszym miejscu tego samego zwycięzcę. Oczywiście, istnieją odstępstwa od tej reguły, jednakże nawet największy spośród głupców zgodzić się będzie musiał, iż owa statystyczna jednomyślność daje do myślenia. Toteż nazwijcie mnie kretynem, bo mi już od dawna ona do myślenia nie daje. Owszem, "Ojciec chrzestny" bez dwóch zdań dziełem ponadczasowym jest i ogólnie to klawy film. Tezie, iż bardziej doniosłego, dojrzalszego w dziejach kinematografii okazu nie było, przeczy jeden prosty fakt: otóż,Francis Ford Coppola posiada na swym koncie obraz, który mafijną sagę bije na głowę. Niecierpliwych pragnę uspokoić: nie mam na myśli "Jacka", ani nawet "Cotton Club". Tytułem, który deklasuje wypchane policzki Marlona Brando, jest młodszy o siedem lat, "łabędzi śpiew" Coppoli-wielkiego, "Czas apokalipsy". Have you ever considered any real freedoms? Freedoms from the opinions of others..., even the opinions of yourself?
Na wstępie zaznaczę, że poniższa recenzja nie będzie recenzją z prawdziwego zdarzenia (szczwany ze mnie lis, co?), lecz zaledwie szkicem do sprawozdania z pola walki. Jak w przypadku każdego wielkiego osiągnięcia, podsumowanie całościowe i oszacowanie wartości realnej "Czasu apokalipsy" jest praktycznie niemożliwe. Podobnie, jak leżąca u podstaw scenariusza książka Josepha Conrada nie jest li tylko powieścią przygodową, tak obraz Coppoli wymyka się sztywnym ramom kina wojennego czy - jak kto woli - antywojennego. Dotykać będzie rozbieżności pomiędzy naszą marną powłoką cielesną, a tym, co filozofowie i kaznodzieje zwykli nazywać "duszą", rozdźwięku między brzemienną w skutki naturą bestii, a zgwałconą jaźnią boskiego niemowlęcia. Wojna będzie metaforą bytu, egzystencji na której końcu oczekiwać ma nas odpowiedź na Pytanie. To jedno, odwieczne, zawierające w sobie wszystkie inne. I watched a snail crawl along the edge of a straight razor. That's my dream...
Droga, jaką pokonuje kapitan Willard w towarzystwie drużyny nieopierzonych wojaków to eskapada przez piekło, do granicy, za którą czai się obłęd. Pośród szaleństwa bezsensownej rzezi dochodzi jednak do odwrócenia ról: uznany przez "zdrową na umyśle" generalicję, łączący w sobie cechy świętego barbarzyńcy i poety wyklętego, pułkownik Walter E. Kurtz jako jedyny okazuje się dostrzegać rzeczy takimi, jakie są naprawdę. W świecie potworności sam ustanawia się władcą krainy potwornej, umiejscowionego gdzieś na krańcu świata królestwa poza moralnością. Obnaża absurd cywilizacyjnych norm i podziałów na to, co dobre i złe, ukazuje pustkę wątłej fasady, jaką człowiek wypracował na przestrzeni wieków na własny użytek. Kiedy jednak na powrót moralnym staje się mordowanie kobiet i dzieci, odbieranie obcym prawa do życia na własnych zasadach, świat ponownie staje na krawędzi poczytalności. Czy każdemu będzie dane dostąpić Prawdy? Czy możliwe jest ostateczne zespolenie tych dwóch oddzielnych jestestw drzemiących wewnątrz każdego z nas? Tak, byśmy na powrót byli całością i tracąc wzrok, odzyskali go? We train young men to drop fire on people, but their commanders won't allow them to write "fuck" on their airplanes because it's obscene.
Nie bez kozery, twórca "Rozmowy" wykorzystał w formie lejtmotywu swej apokaliptycznej odysei utwór "The End" z pierwszej płyty długogrającej grupy The Doors. Udekorowana edypalnymi akcentami pieśń o rozmachu greckiej tragedii w naturalny sposób łączy ze sobą dwie sfery, które determinują naszą egzystencję: Erosa i Tanatosa. Zarówno popęd seksualny, jak i śmierć są kwestiami niezależnymi od człowieka, a zarazem nadającymi jego życiu kształt i cel. Pytanie, czy jest to sens pozorny, pozostaje otwarte, niemniej całkiem możliwym jest, że spełnieni jesteśmy w przeciągu tego filmu zwanego życiem jedynie w dwóch okolicznościach: kiedy osiągamy orgazm (mniejsza z tym, czy jest on udany czy nie) i kiedy umieramy. Patrząc z tej perspektywy, cała reszta to błąkanie się po próżnicy, szukanie ukojenia po omacku. Dzięki owemu iluzorycznemu status quo możemy podtrzymywać stan apatii, przygotowywać herbatę, wykonywać pracę, ewentualnie skończyć nad ranem z głową pod stołem. I love the smell of napalm in the morning...
Celowo nie będę przytaczał tutaj najbardziej pamiętnych fragmentów omawianego dzieła: tych, które na trwałe zapisały się w historii, tych, bez których kino nie byłoby takie samo. Nie będę również rozpisywał się na temat kwestii aktorstwa czy aspektów technicznych (chwalmy jednakże Pana za Vittorio Storaro). Z jakichś powodów wydaje mi się, że wprowadziłoby to rozłam i niepotrzebny zamęt. Skoro szkic, to szkic - niech inni zrobią to za mnie. Warto jednak wspomnieć o dwóch istniejących alternatywach. Wersja, którą poznała widownia w momencie premiery, przez długi czas uznawana była za tą kanoniczną, kompletną. Rozszerzona edycja z 1997 roku jest jej dopełnieniem: nie tyle wzbogaca wymowę całości (czy też diametralnie ją zmienia, jak miało to miejsce w przypadku "director's cut" "Łowcy androidów"), co pozwala na kontemplację monumentalnego opus magnum Coppoli w formie najbliższej pierwotnie założonego kształtu (istnieje również tzw. "workprint", o czasie trwania liczącym pięć godzin, jednak jakość obrazu tego rzadkiego rarytasu jest na tyle katastrofalna, że czyni z niego pozycję jedynie dla najbardziej zaawansowanych kolekcjonerów). ...are your friends.
Spyta jeden z drugim: a kto temu napuszonemu pacanowi dał prawo osądzać, które spośród dzieł na celuloidzie malowanych palmę pierwszeństwa dzierżyć powinno? Oczywiście: nikt konkretny. Zawsze jednak istnieje wątpliwość, prawdopodobieństwo, że jest na tym świecie ktoś, kto ma rację. Kto wie, może Chrystus na krzyżu w twojej parafii jest tym oryginalnym? Kto wie, czy scjentolodzy nie mają jednak racji ze swoimi wulkanami i całą resztą tego bełkotu? I któż wie, może wydając ostatnie tchnienie, pojmiesz znaczenie ostatnich słów pułkownika Kurtza? Ocena: ******
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz