Alamo to w kulturze amerykańskiej jeden z mitów "założycielskich". Punktem kulminacyjnym buntu teksańskich osadników przeciwko Meksykowi była właśnie słynna obrona fortu, podczas której dwustu żołnierzy po stronie teksaskiej stawiło czoła przeważającym liczebnie siłom wroga. To gwoli wstępu, gdyż "The Road to Fort Alamo" bynajmniej nie opowiada o tamtych wydarzeniach, a nazwy własnej używa zapewne jedynie jako "wabika". Czy też może inaczej: to spaghetti-western, który do bólu pragnie być amerykański, tyle, że zamiast Johna Wayne'a ma w obsadzie taniego wyrobnika z filmów klasy B., Kena Clarke'a. Jedna z tych podróbek, które niefortunnie zapominają, że akurat western to rdzennie tamtejszy wynalazek.
Mario Bava posiada w swej filmografii wiele tytułów, które ja nazwałbym "przypadkowymi": takich, które zrealizował, bo akurat trafiła się fucha. "La Strada per Fort Alamo" to idealny przykład takowej pozycji, bo poza okazjonalnymi zabawami oświetleniem, nie znajdziemy tu ni grama charakteru pisma reżysera, to po prostu typowy włoski produkcyjniak, nakręcony niskim kosztem, po to by zdyskontować popularność gatunku zza Oceanu. Miałka historia tyczy się kowboja-włóczęgi, który przypadkowo zyskuje szansę zdobycia potężnej ilości gotówki. Aby dopiąć swego, tworzy ekipę strzelców, z którą podąża na bank, w którym znajduje się 150 tysięcy dolarów, należących do armii Stanów Zjednoczonych...
Co pierwsze rzuca się na myśl w tym przypadku, to fakt, iż w czasach, gdy Sergio Leone brał się za otwarcie swej trylogii "dolarowej", Bava bezrefleksyjnie małpował wzorce z Zachodu w ich najbardziej pospolitej, prostodusznej formie. Zamiast ambiwalencji moralnej mamy tutaj klasyczne potyczki z Indianami, postaci są jak spod sztancy, a rozwój akcji ni ziębi, ni grzeje. W pamięć zapada tylko numer muzyczny, którego nie zawahałby się użyć w trakcie napisów początkowych pewnie i sam Sergio Corbucci. Jakby jednak nie patrzeć, "La strada..." to tyleż poczciwe, co cienkie filmidło, które nie wytrzymało próby czasu i obecnie głównie powoduje narastające znużenie. Tylko dla zatwardziałych miłośników końskich oper każdego kalibru. Ocena: **
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz