Hollywood, lata 20. XX wieku. Znany z występów w westernach gwiazdor Tom Mix (Bruce Willis) dostaje propozycję odtworzenia na ekranie postaci Wyatta Earpa. Słynny stróż prawa (James Garner) ma osobiście pełnić rolę konsultanta przy produkcji. Nieoczekiwanie aktor i znany z rozprawy w Tombstone szeryf zaprzyjaźniają się na planie. Wkrótce też będą musieli wspólnie rozwiązać zagadkę morderstwa prostytutki. Afera sięga (jakżeby inaczej!) wysokich szczebli władzy, a ów specyficzny duet to "ostatni sprawiedliwi" w toczonej przez występek i rozpustę Fabryce Snów...
Choć przedstawiona w "Sunset" historia jest fikcyjna, stojący za kamerą (zarazem autor scenariusza) Edwards, zadbał o osadzenie jej w realiach historycznych. Earp i Mix, na ten przykład, istotnie współpracowali ze sobą przy kilku końskich operach. Finał opowieści rozgrywa się z kolei w noc pierwszego rozdania nagród Akademii (choć tutaj akurat Earp obecny być nie mógł, jako że zmarł 13 stycznia 1929, podczas gdy ceremonia odbyła się w maju tego samego roku), a w tle mamy odchodzące wówczas do lamusa kino nieme. Jest też czarny charakter: Alfie Alperin, dawny ulubieniec publiki, komik który popularność zyskał paradując w stroju włóczęgi, obecnie szef studia. Gdy dodamy charakterystyczny wąsik w ramach przebrania, chyba nie ma już wątpliwości, o kogo chodzi. Grana przez Malcolma McDowella postać, jeśli uznać ją za dokładne odwzorowanie cech charakteru Chaplina, budzić musi konsternację. Inna sprawa, że wybuchowy temperament i despotyczna postawa twórcy "Dyktatora" były czymś, o czym powszechnie mówiło się za kulisami showbusinessu.
Mamy więc do czynienia z dowolnie traktującą fakty fantazją, dobrze oddającą jednak ducha czasów. "Sunset" to komedia kryminalna, która na równi czerpie z westernowej tradycji, jak i spuścizny kina noir, obnażając brud i moralną zgniliznę "wyższych sfer". I choć fabuła nie należy do szczególnie oryginalnych, to reżyser "Różowej pantery" (zgoła niesprawiedliwie nagrodzony za swą pracę Złotą Maliną) dobrze wie, jak wykorzystać gatunkowe klisze i chwyty na własny użytek. Koniec końców, intryga przecież wciąga, w czym duża zresztą zasługa obsady: na pierwszy plan zdecydowanie wybija się Garner. Willis jako jego partner może wydawać się nieco wycofany, zupełnie jakby starszy kolega po fachu utemperował gwiazdorskie zapędy Johna McClane'a (to ten sam rok!). Zdecydowanie błyskotliwie prezentuje się McDowell, jeszcze raz jako szuja jakich mało. A na dalszym planie mamy jeszcze Mariel Hemingway, M. Emmeta Walsha oraz... Joe Dallesandro. Biorąc pod uwagę aktorski zestaw, tematykę oraz klimat epoki - jestem jak najbardziej za. Ocena: ****
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz