Frankie (Gary Busey) i Patch (Robbie Robertson) pracują w objazdowym wesołym miasteczku. Pierwszy występuje jako "Bozo", zamknięty w klatce klaun, którego gawiedź ma za zadanie utopić w zbiorniku wodnym za pomocą rzutu piłką w wyznaczony punkt. Patch pilnuje z kolei porządku, dba o bezpieczeństwo kumpla oraz finanse. W jednym z małych miasteczek, Frankie poznaje osiemnastoletnią kelnerkę Donnę (Jodie Foster). Zafascynowana cygańskim trybem życia trupy, dziewczyna postanawia dołączyć do karnawału i zostaje oficjalną dziewczyną Frankie'go. Jej obecność doprowadzi wkrótce do tarć pomiędzy dwójką przyjaciół...
Robert Kaylor zaczynał jako dokumentalista, realizując między innymi sportowy film "Derby". "Carny" to fabularny debiut reżysera, zdradzający jego korzenie. Struktura opowieści jest raczej anegdotyczna, przez co film skupia się przede wszystkim na odmalowaniu barwnego obrazu życia wewnątrz wędrownego karnawału. Odpowiedzialny za scenariusz Thomas Baum stworzył szereg wyrazistych postaci i zadbał o realistycznie brzmiące dialogi. Łatwo dzięki temu zapomnieć, że cała historia zmierza donikąd, rozpadając się na szereg epizodów.
Dzieła dopełnia obsada aktorska. Busey tworzy jedną z najlepszych kreacji w swojej karierze jako krzykliwa cyrkowa atrakcja. Frankie jest głośny, czasem wręcz wulgarny, sprawia wrażenie pewnego siebie, z czasem okazuje się jednak, że w środku jest wiecznym dzieckiem, nieoczekiwanie wrażliwym i mało zaradnym. Postać Patcha (dobry Robertson) pełni więc w tym duecie rolę "głowy". Jest też młodziutka Foster, wówczas już z doświadczeniem, którego mógłby jej pozazdrościć niejeden aktor, w dodatku opromieniona sukcesem "Taksówkarza".
"Carny" posiada już specyficzny "ejtisowy" sznyt: bardziej oddziałuje tutaj klimat, koloryt czasu i miejsca, aniżeli sama fabuła. Ciężko wyobrazić sobie, aby tego typu film powstał w latach 70. Nie jest to oczywiście żaden zarzut: film Kaylora, pomimo pewnych mankamentów to przyzwoite kino, które łączy w sobie dokumentalne zacięcie, komedię i dramat. Jest miejsce zarówno na uśmiech, jak i nutę refleksji. Przydałaby się może bardziej dosadna puenta, bo finał sprawia wrażenie "uniku". Ale postaciom kibicujemy w ich dalszej drodze nawet po skończonym seansie, co jest chyba najlepszą możliwą rekomendacją. Ocena: ****
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz