Kiedy George A. Romero kręcił swój debiutancki obraz, słynną "Noc żywych trupów", z pewnością nie podejrzewał nawet, że jego przedsięwzięcie otworzy wrota do kariery rzeszy niezależnych filmowców, dysponujących z reguły nikłym budżetem i na własną rękę poszukujących dystrybutorów, ale za to pełnych pasji i nieskażonych branżowymi nawykami. Rok 1968 to także początek prawdziwego boomu na filmy o zombie. Pięć lat później, do tematyki nawiąże inny nieznany do tej pory, początkujący twórca. William Huyck, bo o nim mowa, wespół ze swoją żoną, Glorią Katz, stworzyli niepokojący horror "Messiah of Evil", w którym małe, senne miasteczko pada ofiarą plagi, zamieniającej mieszkańców w żądne mięsa ghoule.
Areną wydarzeń jest położona gdzieś w Kalifornii mieścina o nazwie Point Dune. Arletta (Marianna Hill) przybywa tu z zamiarem odnalezienia swego ojca, malarza. W jego domu, dziewczyna znajduje jedynie pamiętnik, w którym ojciec pisze o wrogiej mocy, powoli przemieniającej miasto. Idąc tropem zawartych w dzienniku wskazówek, kobieta przybywa do motelu, w którym poznaje europejskiego arystokratę Thoma (Michael Greer) oraz jego dwie towarzyszki. Arletta dołącza do tria hedonistów, jednocześnie wciąż kontynuując poszukiwania. Tymczasem, atmosfera szaleństwa w Point Dune narasta, kolejni tubylcy tracą rozum, dołączając do tajemniczego kultu. Żywią się surowym mięsem, noce spędzają na plaży przy ogniu, oczekując przyjścia "mesjasza zła"...
Huyck i Katz najbardziej znani są jako współautorzy scenariuszy do takich tytułów, jak "Amerykańskie grafitti" oraz "Indiana Jones i świątynia zagłady" oraz tandem odpowiedzialny za realizację niesławnego "Kaczora Howarda". Ich wczesne przedsięwzięcie, omawiany przeze mnie "Messiah" to obraz obecnie w dużej mierze zapomniany, choć posiadający grono oddanych wyznawców. Wypada przy tym zaznaczyć, że nie mamy tutaj do czynienia z bezrefleksyjnym kopiowaniem romerowskich patentów, rzecz skupia się bowiem głównie na tytułowej, mrocznej postaci, a hordy żywych trupów to jedynie jedna z okoliczności towarzyszących jego ponownemu nadejściu. Inna sprawa, że ani razu nawet nie wspomina się tutaj o zombie. Ba! "Mesjasz zła" to w ogóle bardzo zagadkowy film, z tych, co to pozostawiają wiele pytań i dręczących wątpliwości.
Niektórzy spośród historyków X muzy dopatrywać się chcieli w dziele Huycka ukrytej krytyki konsumpcjonizmu (podobnie jak to było w przypadku późniejszego o pięć lat "Świtu żywych trupów"), podstawowa prawda jednak jest taka, że w pierwszej kolejności mamy do czynienia z nastrojowym, inteligentnie pogrywającym z oczekiwaniami widza, kinem grozy. Przesiąkniętym oniryczną aurą, pełnym surrealistycznych tropów, miejscami nieco leniwym pod względem narracji, ale i tak zdolnym budzić dreszcze. Szczególnie zapadają w pamięć dwie sekwencje: jedna rozgrywająca się w supermarkecie, druga - na sali kinowej. Kapitalne w kwestii budowania napięcia, efektownie zrealizowane. Najważniejszą przyprawą zdaje się być z kolei wątek okultystyczny, w którym pojawiają się przesłanki o nadciągającej zagładzie ludzkości, zmianie dotychczasowego porządku. Twórcy wplatają szereg retrospekcji, sięgających XIX wieku, ale nawet one nie klarują ogólnego obrazu wydarzeń, zgodnie z zasadą, że najbardziej przeraża to, co nieznane.
Nie będę twierdził, że "Messiah of Evil" się nie zestarzał, że nie trąca miejscami myszką. Szczególnie momenty, gdy akcji towarzyszy narracja z offu w wykonaniu głównej bohaterki, wydają się być reliktem zupełnie innej ery, choć przecież również ten zabieg wprowadza wiele do niezwykłego klimatu opowieści. Miejscami można wręcz odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z przeniesionym na celuloidową taśmę, koszmarnym snem, gdzie nierzadko zawieszone zostają prawa logiki, ale strach i przeczucie irracjonalnej, nieczystej siły są tym bardziej namacalne. Lovecraftowski w duchu, intuicyjny i wciągający jak smoła, psychodeliczny klasyk, który w zupełności zasługuje na odrestaurowanie i przybliżenie większym masom. Ocena: **** Tekst opublikowany pierwotnie na łamach portalu Kinomisja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz