2/02/2018

The Disaster Artist (2017)

dir. James Franco



Tommy Wiseau to wielce zagadkowa postać. Przyparty do muru, powie że pochodzi z Nowego Orleanu, choć jego toporny akcent wyraźnie temu przeczy. O miejscu urodzenia w ogóle rozmawiać nie lubi i na pytania odnośnie tej kwestii reaguje rozdrażnieniem i/lub zmienia temat. Nie wiadomo również, skąd wzięła się jego fortuna: nakręcony przezeń obraz pod tytułem "The Room", sfinansowany został w całości z jego własnych środków. Koszta produkcji wyniosły łącznie 6 milionów dolarów, co - patrząc na ostateczny efekt - wydaje się być wyrzuceniem pieniędzy w błoto. Rzeczona pozycja, przez wielu uznawana jest za najgorszy film w dziejach kina, detronizując na tym stanowisku nieprzeciętnego "Trolla 2" w reżyserii Claudio Fragasso, a nawet dorobek Eda Wooda. Co istotne, w tym przypadku nie mamy do czynienia z kiepsko zrealizowanym kinem science-fiction lub horrorem, ale - w pierwotnym zamyśle - poważnym dramatem, którego twórca chętnie uznałby siebie samego za następcę Tennessee Williamsa.


Kultowy status "The Room" to swoisty fenomen: koszmarnie zagrany, pełen kuriozalnych linii dialogowych, obraz ma ogromną i wciąż rosnącą rzeszę fanów. Greg Sestero, prywatnie przyjaciel Wiseau i odtwórca jednej z kluczowych ról w filmie, napisał w 2013 roku (wespół z Tomem Bissellem) autobiograficzną książkę "The Disaster Artist: My Life Inside The Room, the Greatest Bad Movie Ever Made". Jak sam tytuł wskazuje, autorzy skupili się w swej publikacji na kulisach powstawania osławionego dzieła. Frapująca lektura, przełożona została na język filmowy przez Jamesa Franco, który rzecz nie tylko wyreżyserował, ale też wcielił się w centralną postać historii, czyli samego Wiseau.


Efektem jest słodko-gorzka komedia o potędze marzeń, która skutecznie uczłowiecza głównego bohatera. Franco tworzy prawdopodobnie najlepszą rolę w swej karierze, wcielając się w narcystycznego dziwaka. Wiseau jest pełen pasji i energii, przy jednoczesnym całkowitym braku dystansu do samego siebie. Nie znosi krytyki, nie ma za grosz talentu i z pewnością nie ma bladego pojęcia o kręceniu filmów. Jest postacią jednocześnie fascynującą, jak i godną pożałowania. Ze swym pokracznym akcentem, przejęzyczeniami i nieprzeciętnym entuzjazmem, stanowi więcej niż wdzięczny materiał na filmowego bohatera, który dostarczy widowni i krytyce szans do polemiki.


"The Disaster Artist" sprawdza się zarówno jako ciepła opowieść o przyjaźni, jak i satyra na Hollywood. Portret chorobliwie zazdrosnego megalomana, który posiada odpowiednią dozę ambicji i determinacji, aby osiągnąć wyznaczone sobie cele (nawet jeśli nieco na opak), mógłby zapewne budzić niepokój, jednak dzięki swobodnemu ujęciu tematu, koniec końców - pokrzepia i stanowi prędzej pean na cześć niepoprawnych marzycieli, aniżeli przestrogę. Jest przy tym nieodparcie zabawny, zwłaszcza wówczas, gdy obserwujemy pracę na planie filmowym, dzień po dniu zbliżającą nas do ukończenia zdjęć do katastrofy, którą później ochrzczą mianem "Obywatela Kane'a złego kina".

Ocena: ****


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz