2/11/2018

I, Tonya (2017)

dir. Craig Gillespie



Tonya Harding była jedyną amerykańską łyżwiarką, która zdołała wykonać tzw. axel, najtrudniejszy ze skoków. Znana ze swego wybuchowego temperamentu i ciętego języka, była przeciwieństwem wizerunku filigranowej prima baleriny: klęła jak szewc, kłóciła się z sędziami, a jej prywatne życie daleko odbiegało od pożądanego wzorca szczęśliwej, amerykańskiej rodziny. Mimo tego odniosła sukces i dała się zapamiętać jako wyrazista postać o nieprzeciętnym talencie. Na drodze kariery stanął incydent, do którego doszło w trakcie przygotowań do olimpiady zimowej w 1994 roku: Harding oraz jej mąż, zamieszani byli w atak na jej rywalkę w ramach reprezentacji, Nancy Kerrigan.


Historię jej życia poznajemy w formie retrospekcji. Klamrę stanowią "gadające głowy": tytułowa bohaterka, jej były mąż, matka oraz znajomy, opowiadają o burzliwych losach Harding z "dzisiejszej perspektywy". Tempo miejscami jest zawrotne, postaci co jakiś czas burzą tzw. "czwarta ścianę", w ironiczny sposób komentując wydarzenia na ekranie. Niektóre spośród sekwencji jazdy figurowej to małe perełki operatorskiego fachu.


Błyskotliwie zmontowany, opatrzony przebojową ścieżką dźwiękową, na której znajdziemy głównie hity z lat 70. i 80. obraz Craiga Gillespie bez trudu porwie nie tylko miłośników tej konkretnej dyscypliny. "I, Tonya" to opowiedziany z werwą, pozbawiony zbędnego sentymentalizmu czy moralizowania, biopic, który "aktorstwem stoi". Na pierwszy plan wysuwa się rzecz jasna Margot Robbie, która daje prawdziwy koncert w roli głównej. To "kobieta z jajami", która nie ma zahamowań, by wykrzyknąć jurorom w twarz "suck my dick!", ale też ofiara przemocy domowej, wychowywana przez apodyktyczną i narwaną matkę dziewczyna z biednego domu, przez większość życia pogardzana przez rówieśników. Nigdy nie zdobyła odpowiedniego wykształcenia, jej całym życiem były łyżwy. Przygotowując się do tego występu, Robbie spędziła cztery miesiące, trenując jazdę figurową. To kreacja w którą wierzymy bez zarzutu, także (a może przede wszystkim) dlatego, że jest pełna energii i entuzjazmu. Pośród "tła" na wyróżnienie zasługuje z pewnością Allison Janney, która tworzy elektryzującą postać "białego śmiecia", nieco wulgarnej, nie unikającej rękoczynów kelnerki z nieodłącznym petem w ustach.


To mogła być jeszcze jedna pozbawiona ikry, telewizyjna produkcja, szczęśliwie jednak, za temat wzięli się ludzie z określoną wizją. Zamiast więc jechać od punkt A do B, twórcy sięgają po modne obecnie zabiegi stylistyczne, podkręcają temperaturę w punktach zwrotnych. Humor miesza się z nostalgicznym sztafażem, jest krew i pot, błędne wybory życiowe, nade wszystko jest zaś pasja, jako podstawowa siła napędowa życia. Konkretne, grające na emocjach kino. 

Ocena: ****


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz