9/18/2017

Caltiki, il mostro immortale (1959)

dir. Riccardo Freda, Mario Bava



Naukowa ekspedycja bada w Meksyku kwestię migracji plemienia Majów sprzed setek lat. Kiedy jeden z uczestników wyprawy znika w tajemniczych okolicznościach, jego towarzysze wyruszają na poszukiwania. Trop prowadzi do jaskini, w której przybysze odkrywają statuetkę starożytnej bogini Caltiki. Zaraz potem, ekipa poszukiwawcza zostaje zaatakowana przez nieznaną współczesnej nauce istotę...


"Caltiki" był drugim, po starszym o dwa lata "I Vampiri" owocem współpracy na linii Riccardo Freda - Mario Bava, w przypadku którego obaj panowie podzielili się stołkiem reżysera. Historycy kina do dziś nie potrafią dojść do zgody, co do tego, ile procent materiału należałoby przypisać w zasłudze obu twórcom. Zgodnie z twierdzeniem Fredy, opuścił on plan na niedługo przed zakończeniem zdjęć, pozostawiając wolną rękę swemu przyjacielowi, który do tej pory odpowiedzialny był za zdjęcia. Większość źródeł zgodnych jest jedynie w kwestii efektów specjalnych i scen finałowych, które miał samodzielnie zrealizować Bava. 


Niezależnie jednak od tego, który spośród twórców miał większy wpływ na ostateczny kształt filmu (z tego wszak, co wiadomo, Freda najprawdopodobniej nie był obecny przy stole montażowym), trzeba otwarcie stwierdzić, iż "Caltiki, il mostro immortale" żadnym wielkim powodem do chluby nie byłby dla nikogo. Pod względem realizacji, rzecz nie odbiega od standardów, jakie w owych czasach wyznaczały ultra-niskobudżetowe produkcje Rogera Cormana. Koszmarne aktorstwo, drętwe dialogi czy w końcu - infantylna fabuła, stawiają tytuł w jednym rzędzie z B-klasowymi produkcjami science-fiction zza Atlantyku. Sam wygląd i modus operandi tytułowego stwora, do złudzenia przypominają kosmicznego najeźdźcę z "The Blob" Irvina Yeawortha. Przypominająca upstrzoną brokatem szmatę kreatura wywoła u współczesnego widza mimowolny uśmiech, a sceny z udziałem miniaturowych dekoracji prezentują się zgoła rachitycznie.


Rękę przyszłego mistrza włoskiego horroru widać tu więc przede wszystkim w umiejętnie budowanej atmosferze (większość akcji toczy się nocą) i co bardziej makabrycznych efektach. Proces ogałacania ofiar z ciała przez mityczną bestię, przy uwzględnieniu roku produkcji, wciąż prezentuje się okazale. Sekwencja ostatecznej konfrontacji z użyciem miotaczy płomieni również wykracza swym rozmachem (wybaczcie określenie...) poza ramy taniego produkcyjniaka sporządzonego z myślą o krótkim żywocie w kinach samochodowych. Wciąż jednak, mamy w tym przypadku do czynienia przede wszystkim z ciekawostką dla tych spośród koneserów, którzy pragnęliby zgłębić trudne początki Mario Bavy na stanowisku reżysera.

Ocena: **


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz