2/28/2017

Dirty Grandpa (2016)

dir. Dan Mazer


Starzejące się gwiazdy ze spadającym zainteresowaniem ze strony kina radzą sobie różnorako. Jedni, jak Jack Nicholson, po prostu odchodzą na zasłużoną emeryturę. Inni - dobrym przykładem choćby Al Pacino - znajdują schronienie w sukcesywnie poszerzającej swe możliwości telewizji. Kolejną, niechlubną z kolei, kategorią, są ci, którzy z przemijaniem radzą sobie mało elegancko i ani myślą schodzić ze sceny, wybierając intratne, acz upokarzające chałtury. W ten ostatni nurt od lat wpisuje się kariera Roberta De Niro, któremu ostatnimi czasy w udziale przypadają głównie role seniorów rodu w głupawych komediach. Za apogeum smutnego trendu śmiało można uznać występ w "Dirty Grandpa" u boku bożyszcza nastolatek, Zaca Efrona. 


Efron wciela się w Jasona Kelly, młodego prawnika z renomowanej kancelarii. Jason niebawem ma wstąpić w związek małżeński z Meredith (Julianne Hough). Zanim to jednak nastąpi, zgadza się zawieźć swego świeżo owdowiałego dziadka do Boca na Florydzie. Dick (De Niro) jest emerytowanym wojskowym, a przy tym, jak się okazuje, niezwykle sprośnym starcem, który pragnie za wszelką cenę wykorzystać odzyskaną wolność i zatonąć pomiędzy udami jakiejś ponętnej studentki. Przy okazji da lekcję życia swemu statecznemu wnukowi...


W przypadku filmów takich, jak obraz Dana Mazera, czepianie się o grubiański humor, to tak jakby narzekać, że w spaghetti bolognese jest za dużo makaronu. Nie zmienia to wszak faktu, że dowcip jaki uprawiają twórcy tej geriatrycznej seks-eskapady, jest zdecydowanie niskich lotów i z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu. Owszem, zdarzają się tutaj bardziej udane gagi (ich głównym katalizatorem jest postać małomiasteczkowego dilera, granego przez Jasona Mantzoukasa), byłbym hipokrytą, stwierdzając, że ani razu się nie zaśmiałem. Zdecydowana większość grepsów jest jednak na równi niesmaczna, co nieświeża. Powtarzane w nieskończoność próby upokorzenia bohatera odtwarzanego przez Efrona, stawiają w złym świetle nie tyle jego samego, co hollywoodzkiego weterana, który z lubieżnym uśmiechem świntuszy w towarzystwie trzykrotnie od niego młodszych panienek w bikini i wciska kciuk w odbyt swego potomka. 


W obserwowaniu aktorskiego upadku De Niro jest coś z perwersyjnej rozkoszy: niegdysiejszy ulubieniec Martina Scorsese, bez cienia zażenowania wikła się w niepoprawny politycznie, wulgarny ciąg żartów o charakterze seksualnym, na boku kręcąc żałosne filmiki, w których obraża kandydata na prezydenta. Najgorsze jednak w "Dirty Grandpa" nie jest to, że film jest chamski, a niekończące się aluzje do rozmaitych praktyk erotycznych ucieszą zapewne głównie dwunastolatków. Najbardziej bowiem doskwiera fakt, iż pod płaszczykiem wywrotowej błazenady, która "nie bierze jeńców", kryje się ta sama co zwykle, konserwatywna w wymowie i miałka, komedia romantyczna o potrzebie postępowania w zgodzie z własnym sercem. Panie De Niro, koniec walenia konia na ekranie, zalecana zasłużona emerytura.

Ocena: *


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz