2/16/2017

Fences (2016)

dir. Denzel Washington


Lata 50. XX wieku. Pittsburgh. Troy Maxson (Denzel Washington) jest ciężko pracującym ojcem rodziny. Mieszka w piętrowym domu wraz z żoną Rose (Viola Davis) i synem Cory'm (Jovan Adepo). Troy jest śmieciarzem, od poniedziałku do piątku objeżdża okoliczne domy, zbierając odpadki, weekendy upływają mu na utarczkach z domownikami i pogaduszkach z najlepszym przyjacielem. Cieniem na jego codziennej egzystencji kładzie się umysłowe upośledzenie starszego brata, Gabriela (Mykelti Williamson), który w trakcie walk na Pacyfiku odniósł poważne obrażenia głowy. Jest też syn z poprzedniego związku Troya, Lyons (Russell Hornsby), bezrobotny muzyk, pojawia się regularnie, gdy akurat skończą mu się pieniądze na życie...



Oparte na sztuce Augusta Wilsona "Fences" to rozgrywająca się na przestrzeni lat historia rodzinna, mozaikowy obraz życia modelowej familii Afroamerykanów z połowy ubiegłego wieku. Większość akcji rozgrywa się w przydomowym ogródku, gdzie główny bohater konstruuje swój płot, będący czymś w rodzaju oznaki statusu społecznego, ale i bariery chroniącej przed demonami przeszłości. Całość opiera się na dialogach, za sprawą których poznajemy zależności pomiędzy poszczególnymi postaciami, jesteśmy świadkami ich przemian, życiowych porażek i błędów. W centrum zainteresowania pozostaje Troy, surowy ojciec, niewierny mąż, ale też trzeźwo rozumujący realista, typowy "człowiek pracy", "sól tej ziemi". Trochę prostak, po trosze tyran, zniuansowany jednak pod względem psychologicznym. 



Złożoność tej postaci to pole do popisu dla reżysera i głównej gwiazdy przedsięwzięcia. Denzel Washington tworzy tu jedną z najlepszych kreacji w swej karierze, przyznaję to bez bicia, choć sam nigdy nie byłem fanem tego aktora. W moim odczuciu jednak, rola kierującego się w życiu jasnymi celami przedstawiciela klasy robotniczej, bije na głowę oscarowy popis tego odtwórcy z "Dnia próby". Washington miesza minimalizm środków wyrazu z brawurą, nigdy jednak nie przeszarżowuje. Jest wiarygodny zarówno jako mitoman, żałosny pijak i brutal, ale też troskliwy patriarcha rodu. Dzielnie sekunduje mu Viola Davis w roli Rose: jej występ nie jest tak efektowny, niemniej aktorka w pełni wykorzystuje potencjał roli posłusznej, cierpliwej, pełnej poświęcenia pani domu, której spokój jest wyrazem wewnętrznej siły i mądrości.



"Fences" to jeden z trojga tegorocznych "czarnoskórych" kandydatów do Oscara dla "najlepszego filmu". W moim osobistym odczuciu: najciekawszy spośród nich. Najbardziej wstrzemięźliwy pod względem stylistycznym, pozbawiony wizualnych ozdobników "Moonlight" i typowo hollywoodzkiej dezynwoltury "Hidden Figures", ale też najbardziej prawdziwy, idący w stronę realizmu społecznego, a nie wydumanych dramatów jednostkowych. Miejscami autentycznie poruszający, ujmujący prostotą przekazu. 

Ocena: ****



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz