9/03/2019

They're Playing with Fire (1984)

dir. Howard Avedis


Jay (Eric Brown) jest typowym amerykańskim nastolatkiem: uczy się pilnie, ma powodzenie wśród dziewczyn. Pewnego dnia, chłopak zostaje zaproszony przez ponętną profesor od filologii angielskiej Diane Stevens (Sybil Danning) na jej luksusowy jacht pod pretekstem dorywczej pracy. Na miejscu jednak, kobieta uwodzi swego studenta, a następnie – wykorzystuje swoją przewagę, aby nakłonić go do wykonania pewnego ryzykownego zadania...



„They’re Playing with Fire” to luźny remake grindhouse’owego klasyka „The Teacher” z 1974 roku. W obu przypadkach za kamerą stanął Howard Avedis, który tutaj - równo dekadę później - powrócił do tematu, tworząc „podrasowaną” wersję swej drugiej w karierze fabuły. Zamiast Angel Tompkins mamy hojnie obdarzoną przez naturę Sybil Danning, a w jej „ofiarę” wciela się Eric Brown, którego zaledwie trzy lata wcześniej w podobnych okolicznościach uwodziła Sylvia Kristel w „Private Lessons”. 



Pod względem fabularnym, obraz stanowi ekscentryczną hybrydę gatunkową, łączącą infantylną komedię erotyczną z kinem noir i... slasherem. Klasyczny motyw coming-of-age spod znaku „Absolwenta” Mike’a Nicholsa, gładko przechodzi w punkt wyjścia rodem z „Podwójnego ubezpieczenia” Billy’ego Wildera, by z czasem skręcić w kierunku giallo/slashera. Połączenie to nie wypada bynajmniej wiarygodnie: mamy tu mnóstwo zgrzytów i dysonansów, a niektóre zwroty akcji są po prostu – nie owijając w bawełnę - debilne. Dość powiedzieć, że gdzieś w połowie nierozważna nastolatka zostaje pobita na śmierć kijem baseballowym przez faceta w przebraniu... Świętego Mikołaja. Jest to zarazem pierwszy raz, kiedy w filmie zasugerowane zostaje, że akcja rozgrywa się gdzieś w okresie świątecznym. Wątek ów – pomijając choinkę pojawiającą się gdzieś w tle – nie zostaje później rozwinięty, z czego należy wnioskować, że taka po prostu była chwilowa fanaberia twórcy. 



Sama kwestia tożsamości tajemniczego mordercy to zresztą typowy twist „od czapy”, ale gdy już wsiąkniemy w ten dziwaczny rozgardiasz i przyjmiemy, że logika jest przereklamowana, to można liczyć na całkiem udany seans. Danning rozbiera się już w ósmej minucie filmu, a i później nie skąpi widoku swoich wdzięków. Sceny zabójstw nie są zbyt liczne, ale za to całkiem krwawe i dosadne. Aktorzy grają „po łebkach”, zupełnie jakby nie za bardzo wiedzieli, jak wypowiadać idiotyczne kwestie, które powkładano w usta ich postaci. Tworzy to relaksujący, komiczny efekt, który docenią amatorzy kina „umiarkowanie złego”. Plus iście "bondowska" piosenka tytułowa, która pasuje do całości jak pięść do nerki. A ujmując krócej: „Ryzykowny interes”, „Cicha noc, śmierci noc”, „Żar ciała” i „Porky’s” – a gdyby tak dostać wszystkie te tytuły w pakiecie za jednego dolca? Ja w to wchodzę...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz