9/18/2019

Brigade des mœurs (1985)

dir. Max Pécas


W Paryżu dochodzi do brutalnego zabójstwa trzech prostytutek. Gérard (Thierry de Carbonnières), policjant z obyczajówki rozpoczyna śledztwo. Niedługo później giną kolejno policjantka (mała rola Brigitte Lahaie) oraz żona prokuratora. Żądny zemsty Gérard odkrywa, że wszystkie morderstwa są ze sobą powiązane i dokonane zostały przez gang powiązany z mafiozem znanym na ulicach jako „Grek”... 


B-klasowa robota spod ręki Maxa Pécasa, twórcy który w latach 60. i 70. wyrobił sobie markę jako specjalista od kina erotycznego za psie pieniądze. „Brigade des mœurs” (aka „Brigade of Death”) to kino zapatrzone w hollywoodzkie wzorce, ale unurzane przy tym w estetyce obskurnego sleazu. Już otwarcie jest mocne: grupa motocyklistów urządza sobie zawody w strzelanie do transseksualnych dziwek. Zaraz potem widzimy ich zmasakrowane zwłoki leżące na stołach w kostnicy. Po takim wstępie jasnym staje się, że Pécas nie zamierza pozostawiać wiele wyobraźni widza. Filmowane ze zbliżeniami postrzały z broni palnej i brutalne tortury to tutaj norma. Akcja jest więc wartka, choć utkana została z ogranych schematów kina policyjnego. Główny bohater to poczciwy glina, który – widząc bezradność wymiaru sprawiedliwości – postanawia wykończyć bandziorów na własną rękę. Brudny Harry znad Sekwany się znaczy, choć pozbawiony naturalnej charyzmy Clinta Eastwooda. Czy też ujmując dosadniej – nieco bezpłciowy. 


Ogółem rzecz biorąc, aktorstwo - co się tyczy zarówno naszego mściwego, acz mało wyrazistego gliniarza, jak i większości pozostałych odtwórców - nie jest mocną stroną „Brigade”, ale rzecz nadrabia wigorem i kompletnym brakiem poszanowania dla tego, co dzisiaj nazwalibyśmy polityczną poprawnością. Jedną z kluczowych postaci jest tutaj gej-sadysta, który z uśmiechem na ustach znęca się nad kobietami, ubrany przy tym w fetyszystyczne wdzianko rodem z wiadomego baru. Alfonsi, dilerzy, prostytutki, narkomani i szumowiny pospolite... Pécas nie bawi się w subtelności i wali po oczach brudem i zepsuciem – w jego wizji stolica Francji to raj dla wszelkiej maści zwyrodnialców. Gdyby rzecz była zrealizowana bardziej serio, pewnie można by ją postawić obok wczesnych dzieł Gaspara Noé jako dowód na degrengoladę panującą we francuskim społeczeństwie. „Brigade” jednak, oprócz tego że epatuje mocnymi scenami przemocy, zachowuje dosyć frywolny ton, nie trzymając się kurczowo zasad logiki. To kino bardzo ejtisowe zarówno pod względem narracyjnym, jak i stylistyki. Miejscami można odnieść wrażenie, że to jakaś euro-trashowa wersja „Miami Vice”. 


Skłamałbym, gdybym napisał, że „Brigade des mœurs” to film dobry czy pod jakimkolwiek względem wartościowy. Nie, to eksploatacja pełną gębą, wykorzystująca seks i przemoc w formie wabika. Jest też dość niechlujnie zrealizowana: montaż miejscami pozostawia nieco do życzenia, a sama fabuła poprowadzona została w chaotyczny sposób. Choć historia nie należy do specjalnie skomplikowanych, to z początku można się w niej pogubić, bo scenariusz jest pełen dziur i dziwnych przeskoków czasowych (przykład: policjantka która przed momentem uczestniczyła w akcji, nagle znajduje się na ulicy i zostaje zamordowana, podczas gdy wszyscy jej koledzy pojechali z aresztantami na komisariat). 


Na szczęście, zaprawiony w świecie sleazu widz z czasem złapie połamany rytm narracji, by cieszyć się tym, co film istotnie ma do zaoferowania. Bo że dobrze się bawiłem w trakcie seansu ukrywał nie będę. Prawdopodobnie powinienem czuć się z tym źle albo w ramach pokuty zarzucić jakiegoś Kieślowskiego albo innego Zanussiego. Daruję sobie jednak hipokryzję – Pécas solidnie pojechał po bandzie i chwała mu za to. Daleki jestem od twierdzenia, ze to jeden z zapomnianych klasyków eksploatacyjnego szamba, niemniej miłośnicy B-klasowej rozrywki powinny dać mu szansę. A nuż spodobają im się paryskie klimaty i zamarzą o przeprowadzce...


1 komentarz:

  1. Ciekawe. Czy znasz jakieś inne przykłady francuskiej eksploatacji poza "Brigade des mœurs" i Jean-Marie Pallardy'm?

    OdpowiedzUsuń