8/21/2018

Roma a mano armata (1976)

dir. Umberto Lenzi



W połowie lat 70. Umberto Lenzi otrzymał ofertę zrealizowania filmu szpiegowskiego pod tytułem „Roma ha un segreto”. Po przeczytaniu scenariusza, rozczarowany reżyser odrzucił go i w zamian zaproponował producentom stworzenie obrazu, który... skupiałby się na rosnącej fali przemocy na ulicach włoskiej stolicy i tym samym, wpisywałby się w ramy niezwykle wówczas popularnego poliziottesco. Sponsorzy przystali na pomysł, wyczuwając okazję zarobienia na nośnym temacie. Do przedsięwzięcia zaangażowano nową gwiazdę gatunku, Maurizio Merliego i – zgodnie z tradycją Włochów – błyskawicznie przystąpiono do zdjęć.


Jak w przypadku wielu innych przedstawicieli tej konkretnej konwencji, bohaterem jest twardy, stosujący brutalne metody glina, który w pojedynkę musi zwalczać wszelkiej maści kryminalistów. Czasem są to małe płotki, kiedy indziej – żarłoczne i pozbawione sumienia rekiny. Takie jak garbus Vincenzo Moretto, podła i zdradziecka gnida, która wciąż wymyka się naszemu nieustraszonemu policjantowi z rąk…


Ciężko w tym przypadku rozpisywać się na temat fabuły, gdyż jest ona zdecydowanie uboga, a tam gdzie intryga traci impet, powtykano „poboczne” przygody komisarza Tanziego. A to syn bogacza zgwałci brutalnie młodą dziewczynę, a to wyrostki wyrwą kobiecie na ulicy torebkę, a to trzeba skopać dupsko jakiemuś handlarzowi narkotyków. Dzięki temu, że akcja jest taka "rozkojarzona", udaje się zachować dobre tempo, a wątek główny zyskuje przede wszystkim za sprawą zatrudnienia do postaci kalekiego zbira Tomasa Miliana, niezawodnego w przypadku odgrywania wyzutych z moralności szubrawców. Jego rola tutaj pod wieloma względami przywodzi na myśl pamiętny występ we wcześniejszym poliziottesco Lenziego, „Almost Human”, gdzie Milian również wcielał się w odpychającego reprezentanta królestwa gadów. 


Reżyser świadomie zresztą nawiązuje do swego hitu sprzed dwóch lat, choćby w scenie napadu na kochanków w samochodzie. Porównywać jednak obu tytułów nie ma zbytnio sensu: „Rome Armed to the Teeth” to policyjne kino akcji w typie trylogii o inspektorze Bettim („Roma violenta”, „Napoli violenta”, „Italia a mano armata”): mocno niezdyscyplinowane, w wielu momentach zdecydowanie naciągane. Dość powiedzieć, że Tanzi to chojrak który przestępców pierze równo po gębach, nie oglądając się na zasady, jakimi powinien kierować się funkcjonariusz policji. Ma też niesamowite „szczęście”: gdziekolwiek się pojawi, tam właśnie dokonywane jest jakieś przestępstwo, więc może błyskawicznie (i z reguły skutecznie) zareagować. Przełożeni bezradnie rozkładają ręce, ale co mają robić: facet przecież ma misję! Jeszcze jeden Brudny Harry, choć miejscami można odnieść wrażenie, że to nie człowiek z krwi i kości, a Kal-El w przebraniu.


Koniec jednak ze złośliwościami: kto klimaty poliziottesco lubi, ten nie powinien czuć się zawiedziony, bo na ekranie dzieje się sporo, a poziom realizacyjny nie nastręcza większych powodów do narzekania. Owszem, Merli to straszne drewno, a jego wachlarz środków ekspresji ogranicza się do dwóch min (skupiony i wkurzony), ale na drugiej szali mamy przecież świetnego Miliana, a na dalszym planie: kilka znajomych twarzy z włoskiego podwórka (Ivan Rassimov, Giampiero Albertini). Poza tym: pościgi, strzelaniny, napady na banki i te, no wiecie..., seks i przemoc. Wszystko w odpowiednich dawkach.

Ocena: ***½



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz