6/09/2018

I coltelli del vendicatore (1966)

dir. Mario Bava



Rurik (Cameron Mitchell) podróżuje samotnie po tym, jak jego rodzina została zaatakowana i zabita pod jego nieobecność. W akcie zemsty, wiking wymordował swych niegdysiejszych sojuszników, sądząc iż to oni odpowiedzialni byli za zbrodnię. Ze swej pomyłki zdał sobie sprawę dopiero po fakcie i od tamtej pory szuka odkupienia. W trakcie długiej wędrówki, mężczyzna trafia pod dach wdowy wychowującej małego syna. Rurik roztacza nad nimi opiekę. Wkrótce okazuje się, że okolica terroryzowana jest przez siepaczy jego śmiertelnego wroga Hagena (Fausto Tozzi), człowieka który odpowiedzialny był za śmierć jego bliskich...


Mario Bava wkroczył na plan "I coltelli del vendicatore" w momencie, gdy do ukończenia zdjęć w terminie pozostało jedynie sześć dni. Reżyser dokonał niezbędnych zmian w scenariuszu i od nowa nakręcił większość scen. Jak na tak niedogodne warunki pracy, efekt końcowy zaskakuje w sposób pozytywny. To drugie spotkanie twórcy "The Girl Who Knew Too Much" z kinem przygodowym o wikingach, po "Erik the Conqueror" z 1961 roku (gdzie również pierwsze skrzypce grał importowany zza oceanu Mitchell). Znacznie zresztą ciekawsze od tamtej produkcji, bo w gruncie rzeczy dostajemy tu zręcznie przyrządzony miks kina sandałowego i westernu. Jeden z krytyków określił wręcz "Knives of the Avenger" jako remake słynnego "Shane'a", osadzony w brutalnych realiach bytowania ludzi Północy. 


Oczywiście, miłośnicy "klasycznego" dorobku Włocha, nie znajdą tu zbyt wiele dla siebie. Wizualny styl reżysera ( z zawodu przecie operatora), dostrzec można dopiero w scenach finałowych, gdzie scenografia zdaje się być jako żywo wyjęta z kina grozy. Jeśli jednak nastawimy się na lekkie kino rozrywkowe "z myszką", to większych powodów do narzekań nie ma. Cieszy przede wszystkim wyraziście zarysowana postać głównego bohatera, który nie jest osobnikiem bez skazy, wręcz przeciwnie - dźwiga on na swych barkach wyjątkowo paskudne brzemię. I może przez to łatwiej go polubić niż posągowych herosów z kina tamtych lat. Błędy z przeszłości rzucającego nożami wikinga, nadają tej opowieści odpowiedni ciężar dramaturgiczny. Aż chciałoby się, by finałowa rozprawa z tym "właściwym" łotrem miała większy pazur i dawała więcej satysfakcji. Ale nic to: jak na Bavę poprawiającego robotę po innych i tak jest nieźle.

Ocena: ***



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz