Dwie zamożne, starsze panie, organizują przyjęcie urodzinowe, na które zapraszają członków swojej licznej rodziny. Krewni zjeżdżają z terytorium całego kraju do ich posiadłości, w nadziei, że sędziwe ciotki uwzględnią ich potem w swoim testamencie. W trakcie uroczystej kolacji, tajemniczy posłaniec dostarcza paczkę. To prezent od wydziedziczonego kuzyna, członka satanistycznej sekty. W środku znajduje się zdobna szkatułka. Po jej otwarciu, zamknięte wewnątrz upiorne wyziewy, przemieniają obie staruszki w złaknione ludzkiego mięsa, złośliwe demony...
"Rabid Grannies" to mix czarnej komedii i splatter-horroru. Na terenie Stanów film był dystrybuowany przez Tromę (również współproducenta) w okrojonej wersji. W wydaniu "uncut", ponoć nieaprobowanym przez samego reżysera, znajdziemy sporą dawkę dosadnego gore. Naturalnie, każdy entuzjasta flaków i krwi, sięgnie po tę drugą opcję, co zresztą wydaje się być jedyną właściwą formą seansu. Obraz Emmanuela Kervyna to w pierwszej kolejności jatka z przymrużeniem oka, nakręcona w manierze zbliżonej do wczesnych dokonań Petera Jacksona. Zawiązanie akcji jest tutaj rozbudowane i zajmuje bite pół godziny, potem jednak akcja momentalnie się rozkręca i otrzymujemy festiwal okropieństw, dzikich wrzasków, urywanych kończyn i chichoczących złowróżbnie zombie-babci. Mało wyrafinowana zabawa, ale też zgoła nieszkodliwa, nawet uwzględniwszy co bardziej szokujące elementy show (do najbardziej kontrowersyjnych z pewnością należą te z udziałem dziecka, drastyczne i nie dla wrażliwców).
"Babunie" posiadają także pewien "egzotyczny" koloryt, a przynajmniej tak mogłoby się zdawać z perspektywy zachodniego widza. Zrealizowany w koprodukcji holendersko-belgijsko-belgijsko-brytyjskiej, film pod względem narracji, klimatu czy nawet aktorstwa, będzie stanowić miłą odskocznię od zarezerwowanej dla amerykańskiego gruntu maniery. Trzeba jednak uprzedzić, że humor jest tu raczej ciężkawego kalibru i nie każdemu przypadnie do gustu. Wbrew pozorom, okazji do śmiechu nie ma tu aż tak wiele, a wraz z rozwojem wydarzeń, twórcy zdają się tracić wiele z początkowego dystansu i coraz częściej sięgają po klisze i sprawdzone koncepty.
"Les mémés cannibales" na przestrzeni lat zyskało sobie kultowy status, co w teorii dziwić nie powinno. Bez trudu odnajdą się tutaj miłośnicy "taniochy" spod znaku Tromy, smakując przerysowaną konwencję, przegięte efekty i kompletny brak dobrego smaku. Jednocześnie łatwo pojąć, dlaczego film nigdy nie zyskał sobie sławy dorównującej, na ten przykład, takiej "Martwicy mózgu": tutaj "głupawka" zatrzymuje się w pół drogi, a i wybebeszona rzeźnia ma swój umiar. Nie na tyle więc to zwariowany okaz, aby oszaleć na jego punkcie, niemniej swój oślizgły pazur posiada. Ocena: ***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz