5/03/2018

Doom Asylum (1987)

dir. Richard Friedman



Pięcioro nastolatków wyjeżdża na wypoczynek. Z niewiadomych przyczyn, na miejsce relaksu wybierają okolice nieczynnego szpitala. Na miejscu wdają się w konflikt z członkiniami lokalnego zespołu punkowego. To jednak nie lesbijskie trio najbardziej uprzykrzy im wypad, a grasujący po okolicy seryjny morderca...


Czyli co? Slasher? Ano tak, szkielet fabularny nie pozostawia tu żadnych wątpliwości. Tożsamość zabójcy znamy zresztą już od pierwszych minut: jest nim ofiara wypadku samochodowego, nieukojony w żalu po stracie ukochanej człowiek-monstrum, który morduje przy użyciu narzędzi do wykonywania autopsji. Jak na stosunkowo krótki czas trwania filmu (niespełna 80 minut), body count jest wysoki i efektowny. W trakcie seansu można wręcz odnieść wrażenie, że cały budżet został przeznaczony na wykonanie efektów gore. Jakby nie patrzeć, krwawe "dodatki" z pewnością ucieszą każdego miłośnika tanich splatter-festów.


I w zasadzie na tym pochwały się kończą. Należy bowiem zaznaczyć, że "Doom Asylum" to po prostu bardzo niemądry wykwit ery direct-to-video-movies. W zasadzie wszystko jest tu na poły amatorskie, poczynając od napisanego w przeciągu pół godziny scenariusza, poprzez zdjęcia, montaż (kompletnie nietrafione wstawki ze starych horrorów), po tzw. "aktorstwo" (co ciekawe, na planie obecne były dwie modelki znane z Penthouse'a i Playboya, ale nikomu nie przyszło do głowy, aby je rozebrać, zamiast tego, kazano im grać...). Szczęśliwie, twórcy nie traktują swego tworu z kamienną powagą, w gruncie rzeczy to jeszcze jedna toporna amerykańska komedia, opowiadająca o nieskończenie durnych dzieciakach, które metodycznie szlachtowane są przez zdeformowanego psychopatę. Od czerstwych linii dialogowych aż puchną uszy (dziewczyna-sierota pyta swego chłopaka, czy może zwracać się doń per "Mamo", na co ten skwapliwie przystaje), one-linery psychola to nie tyle wisielczy żart, co suchary wszech czasów. Wszystko jest tu zgrywą, ale jest to niestety zgrywa bardzo niskich lotów. Na "głupawkę" się nie załapałem, tj. żadna z tragifarsowych kwestii mnie nie rozbawiła.


Na portalu IMDb, jeden z użytkowników zachwala obraz słowami, z których wynika, że właśnie tak wyglądałby nakręcony przezeń slasher, gdyby nadal miał lat piętnaście. I jest to idealne odzwierciedlenie zawartości omawianego dzieła. Wygląda ono bowiem jak wytwór grupy znajomych, którzy skrzyknęli się by nakręcić własną wariację wokół klasycznych pozycji nurtu. Plus należy się za brak nadęcia, dystans, co nie zmienia jednak stanu rzeczy: w tę zabawę wkręcą się tylko widzowie, którym do śmiechu wystarczy mały joint i puszka piwa. Ja mniej więcej w połowie poczułem się już zmęczony galopadą przyciężkich dowcipasów, z których najgłośniej śmiali się sami odtwórcy, zresztą nieszczerze. Nosi znamiona pozycji kultowej, ale to akurat nie zawsze jest wystarczającą rekomendacją.

Ocena: *½



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz