Działa w sposób metodyczny, zawsze opanowany, odzywa się rzadko, a jak już, to ostrożnie i lakonicznie. Czysty profesjonalizm, odziany w prochowiec, obdarzony zimnym spojrzeniem błękitnych oczu. Jef Costello (Alain Delon) jest płatnym zabójcą. Po wykonaniu kolejnego zlecenia, zostaje zatrzymany przez policję. Pomimo trudnego do podważenia alibi, badający sprawę komisarz (François Périer) jest przekonany, że to właśnie Costello jest sprawcą. Z braku dowodów, mężczyzna zostaje wypuszczony na wolność, jednak teraz po piętach depczą mu także jego zleceniodawcy, przeświadczeni, że Jef zgodził się współpracować z wymiarem sprawiedliwości...
"Le Samouraï" to żelazny klasyk francuskiego kina kryminalnego od Jean-Pierre Melville'a, twórcy takich obrazów jak "W kręgu zła" czy "Glina" (w obu także występuje Delon). Oszczędny styl reżysera to pokłosie chropowatej maniery twórców Nowej Fali. Niespieszna narracja i często statyczne kadry, kontrastowane są jednak co rusz przez błyskotliwe, niezwykle efektowne jazdy kamery. Pozwala to wykreować gęsty klimat osaczenia i moralnej ambiwalencji. O głównym bohaterze wiemy niewiele, poza tym, że to niezwykle sprawna maszyna do zabijania. Mimo tego, chcąc, nie chcąc, zmuszeni jesteśmy mu kibicować. Samotnik, porównany na wstępie do samuraja, jawi się jako wysokiej klasy zawodowiec o wypracowanym na własny użytek, niezłomnym kodeksie postępowania. W tej roli bryluje największy gwiazdor francuskiego kina. Delon gra minimalistycznie, uwagę przyciągają głównie jego oczy, odwzorowujące emocje kłębiące się w umyśle bohatera.
O dorobku Melville'a powiedziano już zapewne wszystko, co do powiedzenia było, a jednak wciąż wpływ jaki na kino sensacyjne miał i wciąż ma "Le Samouraï" jest nie do przecenienia. Inspiracje, cytaty i zapożyczenia z tego obrazu znajdziemy później u szeregu twórców, z czego wypada wspomnieć tak znaczące obrazy, jak "Driver" Waltera Hilla, "Król Nowego Jorku" Abla Ferrary, "Życie Carlita" Briana De Palmy czy "Ghost Dog" Jima Jarmuscha. Oczywiście, lista jest znacznie obszerniejsza, bo w zasadzie każdy film podejmujący tematykę "ostatniego zadania" zmęczonego życiem kryminalisty, w mniejszym lub większym stopniu zaciąga dług wdzięczności wobec omawianej pozycji. Co istotne, sam Melville, konstruując swój szary, przygnębiający półświatek, za wzór obierał sobie amerykańskie kino noir, niezwykle ceniony przez francuskich filmowców i krytyków nurt. Wciąż fascynujące, gorzkie w posmaku, niezmiennie od dekad przynosi natchnienie kolejnym pokoleniom reżyserów. Nie wierzycie? Sprawdźcie pod tym kątem chociażby taki "Drive" Refna... Ocena: *****
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz