Lata 70-te to era rozkwitu kina eksploatacji. Początek dekady przyniósł tzw. "kino szoku", które do mainstreamowego obiegu wprowadzili tacy twórcy jak Stanley Kubrick czy Sam Peckinpah. Był wśród nich także młodszy kolega po fachu nazwiskiem Wes Craven, który swym debiutanckim "Ostatnim domem po lewej" wywołał prawdziwą burzę. Stało się jasne, że po zerwaniu z rygorystycznym kodeksem Haysa nadeszły czasy kina pełnego przemocy i brutalności. Osławiony obraz Cravena zaś jest dziś uznawany za sztandarowe dzieło podgatunku określanego mianem "rape & revenge". Nie trzeba było bynajmniej długo czekać, aby tego typu rozrywka znalazła licznych naśladowców. Również w tych krajach, które wówczas rzadko dawały o sobie znać na filmowej mapie świata. Za przykład niech posłuży tu kultowy obraz szwedzkiego reżysera Bo Arne Vibeniusa, znany jako "Thriller - en grym film"...
Bohaterką rzeczonej produkcji jest młoda dziewczyna imieniem Frigga (Christina Lindberg), która od czasów gwałtu dokonanego na niej w dzieciństwie przestała mówić. Frigga mieszka na szwedzkiej wsi, gdzie pracuje w gospodarstwie rodziców. Podczas jednej z wypraw do miasta dziewczyna poznaje zamożnego Tony'ego (Heinz Hopf), który zaprasza ją do swego mieszkania. Mężczyzna niebawem ukazuje swe prawdziwe oblicze: odurza bezbronną niemowę heroiną i siłą umieszcza w prowadzonym przez siebie burdelu. Osamotniona, zdana na pastwę bezlitosnych gangsterów Frigga w wyniku swych prób buntu zostaje pozbawiona jednego oka. Od tej pory postanawia pokornie wykonywać wolę swych stręczycieli i sprzedawać swe ciało, ale w skrytości ducha zaczyna już planować i przygotowywać się do krwawej zemsty...
Zapewne niejeden czytelnik mógłby się wzburzyć w trakcie czytania tej recenzji w zetknięciu z użytym przeze mnie określeniem "kultowy". Prawdą bowiem jest, iż jest to zwrot zdecydowanie od jakiegoś czasu nadużywany. W przypadku "Thriller - en grym film" wydaje mi się on jednak w pełni uzasadniony. Z jednej bowiem strony jest to niewątpliwie twór bezwstydnie nastawiony na tanią eksploatację, w wielu momentach niemalże ostentacyjnie kiczowaty. Z drugiej jednak nie sposób nie docenić sprawnej reżyserskiej roboty, czy oryginalnych konceptów, które zostały tu użyte. Niewątpliwie obraz Bo Arne Vibeniusa był jedną z inspiracji, które legły u podstaw Tarantinowskiego szlagieru pod tytułem "Kill Bill". Co więcej, oglądany dziś, wciąż jest filmem, który może dostarczyć inspiracji i... sporej frajdy.
Do podstawowych wad "A Cruel Picture" w mym odczuciu należy fabuła - niezwykle wątła, wręcz czysto pretekstowa. Co prawda trudno się obrażać, że tego typu produkcja nastawiona jest raczej na czystą rozwałkę niż psychologiczne niuanse, ale pisany na kolanie, pokraczny scenariusz z czasem dostarcza coraz większej ilości absurdów, obok których trudno przejść obojętnie. Przedstawiona tu koncepcja nieuniknionej śmierci w przypadku odstawienia narkotyku daje się jeszcze jakoś przełknąć, ale już niektóre z bzdurnych poczynań bohaterki (jak choćby szaleńczy i bezsensowny rajd policyjnym wozem pod koniec) potrafią zirytować.
Film nadrabia obecność tych mankamentów przy pomocy ciężkiego klimatu, którym operuje bezbłędnie. "Thriller - en grym film" posiada sugestywny, dołujący nastrój, który przez cały czas trwania pozostaje praktycznie niezmienny. Stąd też wspomniane wpadki poczytać można jako elementy rozładowujące atmosferę. Znajdzie się tu ponadto kilka wstawek XXX, które oferują widzowi sekwencje kopulacji z maksymalnymi zbliżeniami - to posunięcie dodaje całości jedynie bardziej "brudnego" charakteru. A wszystko po to, aby zbliżająca się wielkimi krokami okrutna zemsta jednookiej prostytutki dostarczyła nam jako widzom jeszcze więcej satysfakcji. I dostarcza. Sceny rozprawiania się bohaterki z jej ciemiężcami zostały tu bez wyjątku sfilmowane w zwolnionym tempie, co niejednokrotnie wypada bardzo efektownie. Z czasem może to zacząć nużyć niektórych widzów, ale mi w zasadzie w ogóle nie odebrało przyjemności z seansu.
Widowiskowy, brutalny, dosłowny - taki jest szwedzki "Thriller". Bywa też że jest wręcz idiotyczny, ze poszczególne elementy układanki gryzą się ze sobą. Ale to wszystko razem decyduje chyba właśnie o niepowtarzalności i egzotyce tej pozycji. W smaku mieni się wieloma zaskakującymi akcentami, więc godna jest polecenia przede wszystkim tym najbardziej wytrawnym koneserom szeroko pojętej eksploatacji na obszarze X Muzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz