Trzeci film w reżyserskim dorobku Barry'ego Levinsona, przyszłego twórcy m.in. "Good Morning, Vietnam" i "Rain Mana" to wdzięczna wariacja na temat twórczości sir Arthura Conan Doyle'a. Scenariusz Chrisa Columbusa ("Kevin sam w domu") skupia się na młodzieńczych latach Sherlocka Holmesa i doktora Watsona, przybierając formę luźnej fantazji, zbudowanej na bazie postaci wykreowanych przez pisarza.
Nastoletni Watson (Alan Cox) przenosi się z prowincji do Londynu, po tym jak jego szkoła zostaje zamknięta. Nowym miejscem nauki jest Brompton Academy, gdzie młodzieniec poznaje niekoronowaną gwiazdę uczelni, obdarzonego przenikliwą inteligencją mistrza dedukcji, Sherlocka Holmesa (Nicholas Rowe). Chłopcy z miejsca zostaną przyjaciółmi, czas pozalekcyjny spędzając na rozwiązywaniu zagadek i łamigłówek. Wkrótce, wraz z serią tajemniczych zgonów, przyjdzie im się zmierzyć z aferą kryminalną z prawdziwego zdarzenia. Pierwszą, ale nie ostatnią w trakcie ich długiej znajomości...
"Piramida strachu" aka "Young Sherlock Holmes", to jedna ze sztandarowych pozycji Kina Nowej Przygody, w tym przypadku skierowanych bezpośrednio do młodego widza. Producentem wykonawczym, podobnie jak przypadku wielu innych klasycznych tytułów z tego nurtu ("Goonies", "Back to the Future") był Steven Spielberg i midasowy dotyk twórcy "Szczęk" jest wyraźnie odczuwalny. Wprawdzie film poniósł klęskę w box office, z biegiem lat zdołał się jednak zrehabilitować na rynku video, stanowiąc dobry odpowiednik Indiany Jonesa w kręgu kina familijnego. Dla mnie jako dzieciaka, najbardziej fascynujące były, rzecz jasna, fantastyczne sceny wizji, będące udziałem ofiar zabójstw. Jedna z nich szczególnie zapadła mi w pamięć: słynna sekwencja ze zstępującym z kościelnego witraża rycerzem. Słynna, albowiem jest to pierwszy przykład wykorzystania w kinie postaci w całości wygenerowanej za pomocą CGI. Spieszę zawiadomić, że efekty specjalne w obrazie Levinsona trzymają się nad wyraz raźnie.
Nie tylko one zresztą, bo oglądana po latach "Piramida strachu" to wciąż ta sama frajda. Fabuła skutecznie wciąga, nawet jeśli rozwiązanie intrygi łatwo przewidzieć już mniej więcej w połowie filmu. Młodzi Sherlock i Watson rozpisani zostali wyraziście, ale i z humorem, scenariusz zręcznie wygrywa relacje między tą dwójką, często acz nienachalnie, odwołując się do prozy Doyle'a. Paradoksalnie, najsłabiej wypadają partie końcowe, kiedy to formuła beztroskiego kina przygodowego ma szansę rozhulać się na dobre.
Seans filmu Levinsona to dla widzów z mojego pokolenia miły powrót do czasów młodości. Myślę jednak, że spokojnie będzie miał też wiele do zaoferowania młodszym odbiorcom, choćby tym, którzy wychowywali się na serii o Harry'm Potterze (notabene, Columbus wyreżyserował dwie pierwsze części sagi). Wniosek? Młody Holmes nie zestarzał się ani na jotę. Ocena: ****
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz