Orenthal James Simpson sławę zdobył jako jeden z najwybitniejszych futbolistów w historii sportu. Dla wielu był symbolem tego, iż talent nie uznaje podziałów rasowych, stając się idolem tak dla czarnych, jak i białych. Po przejściu na sportową emeryturę, kontynuował karierę w telewizji i filmie, jako aktor i komentator sportowy. W 1994 roku został oskarżony o zamordowanie swej byłej żony Nicole Brown oraz jej znajomego, kelnera nazwiskiem Ron Goldman. W trakcie budzącego ogromne zainteresowanie mediów i opinii publicznej procesu, wyszło na jaw, że jeszcze przed rozwodem, do domu Simpsonów wielokrotnie wzywana była policja w związku z groźbami i przemocą gwiazdora względem jego małżonki. Przedstawiono rozliczne dowody, świadczące o winie oskarżonego, jednak ostateczny werdykt ławy przysięgłych był szokujący: O.J. został uznany za niewinnego, a następnie wypuszczony na wolność.
Tyle w kwestii podstawowych faktów. Nagrodzony Oscarem dokument Ezri Edelmana to wyczerpujące sprawozdanie z sali sądowej, takie z którego ciekawi tematu dowiedzą się wszystkich potrzebnych faktów. A nawet więcej. "O.J.: Made in America" przedstawia bowiem nie tylko skróconą biografię głównego bohatera historii, ale i bulwersujące tło wydarzeń. Poznajemy historię uprzedzeń, niewygodne fakty z dziejów policji Los Angeles. Twórcy wiarygodnie odmalowują nastroje panujące w mieście na przełomie lat 80. i 90., udowadniając, że niezwykłe koleje losu sportowca mają swe podłoże w głęboko zakorzenionych w amerykańskim społeczeństwie przywarach, w kulcie sławy i sięgającej czasów niewolnictwa nierówności. Kiedy jedna z rozmówczyń, przysięgła na procesie Simpsona, bez najmniejszego zażenowania przyznaje przed kamerą, iż dla niej, jak i wielu innych, wyrok uniewinniający był rodzajem zemsty za brutalne pobicie przez LAPD Rodneya Kinga, mamy prawo czuć się skonfundowani. Tego typu wyznania (inna przysięgła z kolei utrzymuje, iż w jej przypadku zadecydowały "nieumiejętnie" przedstawione dowody) unaoczniają tylko skalę problemu, jaką były (i w dużej mierze nadal jest) podyktowana kwestią rasy nierówność i poczucie stygmatyzacji. Tym samym, sprawa People of the State of California v. Orenthal James Simpson, niepostrzeżenie przemienia się w konflikt na linii czarni - biali, a takiej sytuacji ciężko już zadbać o sprawiedliwość.
Życie dopisało zresztą do całej historii ponure post scriptum. O.J. Simpson trafił przed oblicze sądu ponownie w 2007 roku, tym razem w związku z włamaniem do pokoju hotelowego w Las Vegas. Tym razem, upadły idol został skazany na 33 lata więzienia, na podstawie zarzutów obejmujących m.in. porwanie i groźby z użyciem broni. Dla rodzin ofiar musiał być to niewątpliwie moment triumfu, taki jakiego nie zaznali po wyroku sądu cywilnego z 1997 roku, zarządzającym mordercy wypłatę odszkodowania w wysokości 33,5 miliona dolarów.
"Made in America" to bolesna, wnikliwa wiwisekcja Ameryki, ale też przy okazji frapujący portret człowieka. O.J. Simpson, jakiego poznajemy w trakcie filmu, ma wiele twarzy. Urodzony zwycięzca, charyzmatyczne bożyszcze, nałogowy kłamca, uzależniony od blasku jupiterów narcyz, damski bokser, a w końcu: morderca i - most likely - socjopata. Pod płaszczykiem celebryckiego statusu czai się bowiem opętany obsesją kontrolowania swego otoczenia tyran, rozkapryszone dziecko, które z wszelkich opresji wychodzi cało przy pomocy nieodpartego uroku osobistego. No, do pewnego momentu w każdym razie.
Imponujące zarówno swym rozmiarem (blisko osiem godzin trwania), jak i ambicjami, brawurowe dzieło Edelmana nie nuży choćby przez moment. Wręcz przeciwnie: na przemian fascynuje, przeraża i skłania do refleksji. To opowieść o wzlocie i upadku człowieka, który "miał wszystko i wszystko stracił", ciemnej stronie showbusinessu, ale i posępna wizja Stanów Zjednoczonych jako kraju, gdzie o winie nierzadko decyduje status społeczny. "O.J.: Made in America" to dokonanie wybitne, takie, z którym koniecznie należy się zmierzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz