3/14/2017

February (2015)

dir. Oz Perkins


Katherine (Kiernan Shipka) i Rose (Lucy Boynton) są uczennicami katolickiej szkoły dla dziewcząt. W trakcie ferii zimowych, obie dziewczyny zmuszone są zostać w internacie. Młodsza Kat jest cicha, sprawia wrażenie wyalienowanej, ale też lekko "nawiedzonej". Rose, która z kolei ma już za sobą inicjację seksualną (i obawia się, że zaszła w ciążę), do swej koleżanki odnosi się z lekceważeniem i karmi ją opowieściami o siostrach zakonnych oddających cześć diabłu. Wkrótce, w budynku zacznie dochodzić do niepokojących wydarzeń. Czyżby opustoszałe korytarze nawiedzone zostały przez siły nieczyste?



Debiutujący za kamerą Oz Perkins (syn Antony'ego Perkinsa), proponuje widzowi zabawę konwencjami. Nie jest to jednak odtwórcza, żonglerka cytatami do jakich przyzwyczaili nas twórcy młodego pokolenia post-tarantinowskiego. Perkins junior podchodzi do odbiorcy z szacunkiem, stawia na gęsty klimat i stopniowanie napięcia. Miesza gatunkowe klisze i motywy, ale robi to z wyczuciem, przewrotnie i inteligentnie zarazem. Raz więc będziemy mieli do czynienia z tradycyjną "ghost story", kiedy indziej - horrorem okultystycznym, filmem o opętaniu, thrillerem psychologicznym, slasherem wreszcie. O dziwo, w trakcie seansu wcale nie mamy poczucia przesytu: poszczególne elementy przeplatają się ze sobą w wysoce naturalny, płynny sposób. Trzeba też oddać debiutantowi, że jego historia została bardzo oryginalnie skonstruowana: w gruncie rzeczy mamy tutaj do czynienia z dwiema równoległymi opowieściami, których wzajemna relacja przez długi czas pozostaje dla widza zagadką.



Dobre jest w "February" aktorstwo. Szczególną uwagę zwraca najmłodsza pośród obsady Shipka, za sprawą której po waszych plecach w trakcie seansu nie raz przebiegnie dreszcz. Świetnie radzi sobie również Emma Roberts w roli uciekinierki ze szpitala psychiatrycznego. Znaczenie jej postaci dla całej układanki jest kluczowe, chwała więc reżyserowi, że myląc tropy, jednocześnie umiejętnie poprowadził młodą gwiazdę, która operuje tutaj oszczędnymi środkami.



Jedyny poważny mankament "Lutego" stanowi zakończenie, które wydaje się być nieco zbyt sztampowe. Sprawia wrażenie, jakby początkującemu reżyserowi, po tych wszystkich woltach, na sam finisz zabrakło pomysłów. Jest więc w ostatnich minutach seansu zawarte pewne rozczarowanie, nie zmienia jednak ono faktu, że to jeden z najciekawszych, stylowych i bardziej oryginalnych filmów grozy ostatnich lat. Czyżby narodziny prawdziwego talentu w ramach zmurszałego, zjadającego własny ogon gatunku?

Ocena: ****



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz