1/10/2017

Smiley's People (1982)

dir. Simon Langton


Ostatnimi czasy nastąpił prawdziwy wysyp ekranizacji powieści John le Carré'a. Można to potraktować jako znak czasów, w których widownia nie zaakceptowałaby na poły fantastycznych przygód Jamesa Bonda z okresu Seana Connery'ego lub Rogera Moore'a, z otwartymi ramionami powitała bardziej "racjonalne" wcielenie agenta w wydaniu Daniela Craiga. Proza le Carré'a, byłego pracownika MI6, charakteryzuje się z kolei z założenia wysokim stopniem realizmu, toteż szpiegowskie awantury jego pióra znalazły obecnie wielce podatny grunt. Warto jednak pamiętać, że romanse tak małego, jak i dużego ekranu z dorobkiem brytyjskiego pisarza, to bynajmniej nie wynalazek ostatniej dekady. Po twórczość autora "Nocnego recepcjonisty" sięgano chętnie, choć może nie równie często jak obecnie, również w czasach Zimnej Wojny. Do kanonu przeszły w szczególności dwie produkcje BBC, oparte na dwóch spośród najpopularniejszych książek autora: "Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg" oraz "Ludzie Smileya", obie z udziałem niezastąpionego Aleca Guinnessa w roli emerytowanego agenta, George'a Smileya.


W drugiej z wymienionych pozycji, sześcioodcinkowym miniserialu, przebywający od lat w stanie spoczynku Smiley, powraca, aby po raz ostatni skonfrontować się ze swoim nemezis, wszechwładnym szefem radzieckiego wywiadu, ukrywającym się pod kryptonimem Karla (Patrick Stewart). Kiedy w tajemniczych okolicznościach ginie dawny współpracownik Smileya, generał zza Żelaznej Kurtyny, który przeszedł na stronę "imperialistów", były agent czuje się w obowiązku zbadać okoliczności jego śmierci. Trop prowadzi do Europy Wschodniej, gdzie złożona z emigrantów siatka szpiegowska wpadła na trop nieuchwytnego do tej pory Karli. Czasy jednak się zmieniły i w nowej rzeczywistości posiwiały, zgorzkniały George Smiley zmuszony jest działać na własną rękę...


O poziomie produkcji sygnowanych przez legendarną BBC nie zamierzam się tutaj rozpisywać. Wystarczy wspomnieć otoczone nimbem kultu tytuły pokroju "Ja, Klaudiusz", "Doctor Who" czy "Latający cyrk Monty Pythona" i wszystko staje się jasne. "Smiley's People", podobnie jak starszy o trzy lata "Tinker, Tailor, Soldier, Spy" (książkowe pierwowzory obu pozycji wchodzą w skład tzw. "Karla Trilogy"), reprezentuje najwyższy poziom realizacyjny, z którym rzadko które z ówczesnych produkcji telewizyjnych, nie tylko brytyjskich, może się równać. Oczywiście, z dzisiejszej perspektywy, omawiana seria może wydawać się zgoła nieco statyczna. Większość akcji rozgrywa się tutaj we wnętrzach, fabułę zaś popychają naprzód nie widowiskowe pościgi, a dialogi i wiarygodnie przedstawione interakcje między postaciami. Cóż to jednak są za dialogi, cóż za soczyście rozpisane osoby dramatu! Dość powiedzieć, że sześciogodzinnego "kolosa" pochłania się jednym tchem, a napięcie nie słabnie praktycznie ani na chwilę. 


Wyjątkowy status zapewniają "Smiley's People" w szczególności dwa wiodące aspekty: scenariusz oraz aktorstwo. Tekst Johna Hopkinsa stara się być możliwie jak najwierniejszy względem oryginału, toteż mamy tutaj zarówno rozbudowaną ekspozycję, jak i frapujące spotkania w rozmaitych częściach Starego Kontynentu. Praca szpiega nie ma tutaj w zasadzie nic z malowniczej egzotyki wypraw agenta 007: jest nużąca i mozolna, pełna absurdalnie wyglądających z perspektywy laika rytuałów i zabiegów. Twórcy serialu odsłaniają przed widzem kolejne karty z wyczuciem tempa, podgrzewając atmosferę, dzięki czemu, wiemy równie wiele (a często znacznie mniej), jak sam bohater. Bohater zaś to niepospolity: zmęczony, odziany w znoszony prochowiec strażnik "dawnego porządku". Gra Guinnessa jest tutaj z jednej strony oszczędna, z drugiej - wybaczcie ten kolokwializm - obłędna. Wszystko, czego nie wypowiada słowami George Smiley, widozn jest na twarzy aktora: w drobnych grymasach, ruchach oczu, ledwo zauważalnych zmianach układu ust. Występ słynnego odtwórcy roli Obi-Wana to mistrzostwo minimalizmu, dowód perfekcji warsztatu ujętego w karby wyspiarskiej powściągliwości. Zobaczywszy raz Aleca Guinnessa wcielającego się w postać George'a Smileya, nie będziecie w stanie wyobrazić sobie w tej roli nikogo innego, do skazanych na przegraną wliczając świetnego Gary'ego Oldmana. Drugi plan prezentuje się nie mniej atrakcyjnie, na szczególne wyróżnienie zasługują występy Mario Adorfa (Claus Kretschmar), Barry Foster (Saul Enderby), Bernard Hepton (Toby Esterhase), Bill Paterson (Lauder Strickland) oraz Władysław Scheybal (Otto Leipzig). 


Strona realizacyjna przedsięwzięcia może się współcześnie wydawać nieco archaiczna, zaświadczam jednak że w najmniejszym stopniu nie umniejsza to przyjemności płynącej z seansu. Tak właśnie powinien wyglądać świat pozbawionych heroicznych cech, "zwyczajnych" szpiegów z kart powieści le Carré'a: chropowato i chłodno, brudno i wysoce nieefektownie. Podobnie jak rewelacyjna adaptacja "The Spy Who Came In from the Cold" z Richardem Burtonem w roli głównej, "Smiley's People" przenosi nas do nieuładzonego, pozbawionego fajerwerków świata międzymocarstwowego konfliktu, na głęboko ukrytą przed oczami osób postronnych pierwszą linię frontu. Tutaj nie ma prostych odpowiedzi, ani łatwych wygranych, to strefa szarości, o czym zaświadcza rozgrywający się przy przejściu granicznym na Oberbaumbrücke w Berlinie Zachodnim, gorzki finał. 

Ocena: *****


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz