Wiele było w historii kina hołdów złożonych uczestnikom pionierskich wypraw w kosmiczną przestrzeń, by wymienić tylko te najbardziej pamiętne, jak "Pierwszy krok w kosmos" Philipa Kaufmana, "Apollo 13" Rona Howarda czy komediowych "Kosmicznych kowbojów" Eastwooda. Jednocześnie, panuje trend, aby marginalizować mniej widowiskową stronę tych "odysei", spychając rolę obsługi naziemnej do roli tła. Nominowany do Oscara w kategorii "najlepszego filmu", obraz Theodore'a Melfiego, stara się przełamać tę tendencję, skupiając się na działaniach naukowców z NASA, które pozwoliły wysłać pierwszego Amerykanina na orbitę okołoziemską.
Bohaterkami "Hidden Figures" są trzy przyjaciółki, jak to zwykło się teraz określać - Afroamerykanki. Katherine (Taraji P. Henson), Dorothy (również nominowana do statuetki Octavia Spencer) i Mary (Janelle Monáe) podejmują pracę w NASA w złożonej z "kolorowych" sekcji West Area Computing Unit w Langley Research Center. Mamy początek lat 60., w Virginii, gdzie znajduje się ów ośrodek badawczy, wciąż obowiązuje segregacja rasowa. Każda z bohaterek ma jednak wysokie aspiracje: dla jednej będzie to stopień inżyniera, dla kolejnej - posada supervisora, trzecia z kolei przydzielona zostaje do kręgu matematyków skupionych wokół dyrektora Space Task Group, Ala Harrisona (Kevin Costner)...
Zamysł, który przyświecał dziełu Melfiego jest prosty: przybliżyć widzowi zapomniane fakty na temat udziału czarnoskórej społeczności w pierwszej wyprawie człowieka w kosmos. "Hidden Figures" wpisuje się więc w nurt biograficznych laurek z "misją". Wspomniane fakty potraktowane są więc dosyć dowolnie, a nad całością unosi się aura patosu i podkreślanej na każdym kroku doniosłości przedstawionych wydarzeń. Spośród trójki pierwszoplanowych bohaterek, na pierwszy plan wysuwa się postać obdarzonej nieprzeciętnym talentem Katherine, persony jej towarzyszek z reguły używane są w celu ilustracji poziomu nietolerancji, jaki panował na amerykańskim Południu. Wyraźnie odmalowanemu tłu historycznemu towarzyszy tonacja zgoła pogodna, z licznymi akcentami komediowymi. Przemiany społeczne obrazowane będą więc za pomocą tak "nieoczywistych" znaków, jak... zniesienie segregacji rasowej w obrębie korzystania z toalet wewnątrz ośrodka badawczego w Langley.
Wszystko jest tu bardzo słuszne, podbudowane łatwymi wzruszeniami i podkręcone przez wpadające w ucho szlagiery z Motown Records. Przepis prosty, acz skuteczny: nikt przy zdrowych zmysłach nie zaneguje poprawnej politycznie wymowy utrzymanej w nostalgicznym klimacie przypowieści. Bo "Hidden Figures" ogląda się łatwo i przyjemnie, jak przystało na rzewną lekcję historii na temat czasów, gdy Ameryka wciąż była niewinna i "dziewicza". Skazy na tym rysunku są wyraźne, acz zarysowane delikatnie, bez niepotrzebnych prób wywoływania niewygodnych dyskusji. Heroizm czarnoskórych bohaterek, skazanych na nietolerancję, zmagających się z przeciwnościami losu, wywołać musi poklask. Samą decyzję o wyróżnieniu tej zręcznie zrealizowanej, ale przecież przeciętnej produkcji przez Akademię Filmową nominacją do najważniejszej nagrody przyznawanej przez to gremium, można zaś skwitować krótko: "Oscars Not So White Anymore." Ocena: ***
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń