dir. Monte Hellman
Oberlus (znany szerszej publiczności z roli Eda Hurleya w Miasteczku Twin Peaks, Everett McGill) jest harpunnikiem na statku wielorybniczym. Ze względu na fakt, iż prawa część jego twarzy jest zdeformowana (wygląda jakby pokrywały ją jaszczurcze łuski), spotyka się z ciągłymi drwinami i poniżaniem. Po jednym z przypadków, gdy niemal pada ofiarą linczu ze strony żeglarzy, mężczyzna opuszcza pokład i wpław udaje się do mijanej przez statek wyspy. Tutaj Oberlus poprzysięga zemstę na rodzaju ludzkim i zaczyna tworzyć własne „królestwo”, w którego skład będą wchodzić kolejni nieszczęśni rozbitkowie…
Iguana snuje skrajnie pesymistyczny wizerunek homo sapiens, to wręcz spełniony sen chorego od pogardy mizantropa. Główny bohater to ofiara ludzkich przesądów i „chłopiec do bicia”, przede wszystkim jednak zepsuty owoc nienawiści, który swym okrucieństwem przerasta dotychczasowych oprawców. Kiedy nakazuje jednemu z „poddanych” odciąć głowę nieposłusznego kompana, jest cierpliwy i bezduszny, wie że jego rozkaz i tak zostanie wypełniony. Równie nieustępliwy i przenikliwy jest wówczas, gdy pragnie posiąść nie tylko ciało, ale i wieczne oddanie pojmanej arystokratki Carmen (Maru Valdivielso), którą traktuje w charakterze swej seksualnej niewolnicy.
Bohaterowie są tutaj albo socjopatycznymi mordercami z kompleksem niższości, jak Oberlus właśnie, albo bezwolnymi marionetkami, które w zamian za możliwość zachowania życia porzucają swoją godność i wartości moralne, którym rzekomo hołdowały. Wyjątkiem od reguły zdaje się być postać kapitana odgrywana przez Fabio Testiego, który jako jedyny nie pozwala się złamać. Jest on jednocześnie jednym z tych, którzy brali aktywny udział w kształtowaniu samozwańczego Władcy w figurę potwora, którym się stał. Hellman w jaskrawy sposób obnaża kruchość cywilizacyjnych pęt, jasno pokazując że, jak wszystkie inne zwierzęta, człowiek zaprogramowany jest przede wszystkim na przetrwanie. Za nic ma przy tym normy politycznej poprawności, czego dowodem choćby scena gwałtu, w której kamera z bliska skupia się na zatopionej w ekstazie twarzy przeżywającej orgazm dostojnej damy dworu. W obliczu ekstremalnych sytuacji wszyscy jesteśmy sobie równi i nie ma to nic wspólnego z mrzonkami domorosłych socjalistów.
Cały ten ponury, nihilistyczny spektakl rozgrywa się przy tym pośród egzotycznych widoków rajskiej wyspy, która miast być przedsionkiem Edenu, okazuje się być dziedzińcem piekła. Wygląda to trochę tak, jakby twórca The Shooting postanowił zrealizować kino płaszcza i szpady, ale z egzystencjalnym zacięciem. Kamera ochoczo chłonie wprawiające w zachwyt pejzaże, a nad dołującą wymową całego traktatu unosi się duch przygody, emocji dostarczają jednak nie efektowne pojedynki, a plugawe wnętrza małych i słabych ludzi, których bytowanie sprowadzone zostało do podstawowych funkcji: zdobywania pożywienia, snu, kopulacji. Posępny, nie niosący żadnej nadziei finał wieńczy dzieło, pozostawiając nas z malowniczym kadrem zachodzącego słońca i sklepienia niebieskiego pod którym wegetujące istoty czekają na potwierdzenie swojej wartości, w zamian otrzymując niekończącą się drwinę i hańbę. Pijany człekowstrętem majstersztyk, bez miejsca na fałszywe tony i taryfę ulgową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz